Page 121 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 121

I już było po wszystkim. Jeden z chłopaków wepchnął kawałek waty między
             jej nogi i podniósł ją. Drugi wlał jej szklankę monopolki do ust. Potem obaj wyszli.
             Zniknął również sam Gajger.
                Skurczona, trzymając się obiema rękami za brzuch, Binele dowlekła się do
             ściany, gdzie wisiało jej ubranie. Minęła wieczność, nim jej drżące palce poradziły
             sobie z każdą sztuką bielizny, z sukienką. Wsunęła nogi w pantofle i przytrzymując
             się obiema rękami ściany dowlokła się po swój woreczek, a potem z powrotem do
             wyjścia. I tak ze ściśniętymi nogami, skurczona, macając rękami na oślep, weszła
             do stajni. Obaj stajenni zajmowali się końmi, uśmiechając się do niej przyjaźnie.
                – Zuch dziewczyna! – zawołał do niej jeden z nich. – Nawet nie pisnęłaś!
                Drugi zasalutował jej, stwierdzając:
                – Jak żołnierz! Na front można cię posłać!
                – Jako zabawkę dla żołnierzy! – podchwycił drugi, również salutując.
                Binele nie mogła pojąć, jak ci chłopcy mogą tak się gapić, nie odchodząc
             od koni i nie proponując jej pomocy przy opuszczeniu stajni i wyjściu na ulicę.
                – Dranie! – chlipnęła. – Te konie są bardziej ludzkie niż wy!
                Na dworze padał śnieg. Binele bezsilnie osunęła się w ramiona Cypory, aż
             ta poślizgnęła się i niemal upadła z przyjaciółką w ramionach. Binele, podtrzy-
             mywana przez Cyporę, ledwo dowlekła się do domu, gdzie opadła na siennik.
             Mąż Cypory, podobnie jak za czasów pokoju, znów był w więzieniu „na urlopie”.
             Dzieciaki leżały w gorączce na pozostałych siennikach. Cypora ugotowała garnek
             wodnistej zupy, spróbowała nakarmić maluchy, które ledwo zjadły łyżkę czy dwie,
             dała Binele miseczkę zupy i również wyciągnęła się na jej sienniku. Wszyscy leżeli
             na posłaniach rozłożonych na podłodze.
                Nazajutrz Cypora nie mogła wstać. W połowie dnia jedna z sąsiadek, „na-
             rzeczona”, przyniosła kubek kawy z cykorii i kilka kawałków chleba, a przed
             wieczorem przyszła inna z odrobiną ugotowanych kartofli.
                Binele przeleżała na sienniku cztery dni, ledwo kojarząc, co się z nią dzieje.
             Piątego dnia poczuła się nieco lepiej. I tak powoli zaczęła przychodzić do siebie.
             Ale Cypora i jej dzieci były bardzo chore. Śmierć szalała na Bałutach i zaczęła
             się też szerzyć po całym mieście.
                Wraz z tyfusem rozhulała się zima, przynosząc śnieżne zawieruchy. Owinięta
             w szmaty Cypory Binele zaczęła odwiedzać kościół Najświętszej Maryi Panny.
             Każdego dnia świątynia była pełna przerażonych, rozmodlonych gojów, a stary
             kanonik otrzymywał hojne ofiary na swoją tacę. Binele też się opodatkowała na
             jego rzecz, po czym wzięła sobie „resztę”, ponieważ się dało, a skoro się dało, to
             jeszcze wsunęła pod płaszcz kilka świeczek. Z tym łupem zniknęła na bazarze,
             gdzie kupiła odrobinę jedzenia.
                Nie chciała widzieć Pięknego Mojszego, Jojnego też nie. Zapałała gorącą
             nienawiścią do mężczyzn. Już nie była czyjąś narzeczoną. Nie należała już na-
             wet do samej siebie. Była obca. Ciało bez człowieka w środku, automat, który
             mechanicznie robił wszystko, co musiał. Żywiła Cyporę i jej dzieci, ale one prawie   121
   116   117   118   119   120   121   122   123   124   125   126