Page 378 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 378

– Tu, u młynarza, pracował wasz tata, kiedy był chłopcem – wyjaśnia nam
           ciocia Gitla.
             Ciocia Szejndla dodaje z rozmarzonym uśmiechem:
             – Uczył dwóch synków bogatego młynarza. Jeden z nich miał na imię Abrasza
           i wasz tatuś bardzo go lubił.
             Spacerując wzdłuż pól pomalowanych przez lato soczystą, ciemną zielenią,
           dochodzimy do stawu położonego w radośnie rozszeptanym brzozowym lasku.
           Razem z Wierką przyglądam się białym liliom wodnym, które niczym nieruchome,
           maleńkie łódki unoszą się na niebieskiej tafli wody. Ciocia Szejndla opowiada nam
           historię o Kajli Narzeczonej , która w zimną, zimową noc poślubną wybiegła
                                  267
           ze swojej chałupy i utopiła się w tym stawie.
             – Przesądni ludzie w sztetlu wierzą – mówi Szejndla – iż czasami można
           zobaczyć błękitne niczym niebo oczy Kajli wyglądające z niebieskiej wody, i że
           białe lilie wodne są pozostałościami jej ślubnej sukni.
             W drodze powrotnej zbieramy jagody i poziomki, wrzucając je prosto do ust, po
           czym zatrzymujemy się u chłopki, by napić się mleka „prosto od krowy”. Wierka
           i ja przyglądamy się, jak chłopka sadowi się na taborecie pod wymieniem krowy
           i zaczyna ją doić. W powietrzu unosi się słodko-kwaśny zapach świeżego mleka.
           Skopek między kolanami chłopki wypełnia się powoli spienioną bielą. Skończywszy
           dojenie, chłopka zdmuchuje pianę z powierzchni ciepłego mleka i napełnia nim
           kubek. Podnoszę go do ust i czuję smak, który pozostaje ze mną na zawsze. Ten
           smak jest tak wyrazisty, że można go dosłownie dotknąć. Widok białych wąsów
           wokół roześmianych ust Wierki również pozostaje na dobre w mojej pamięci. Ciocie
           kupują świeże jaja „prosto od kury” i spory kawałek masła, które chłopka zawija
           w duży, zielony liść. Kupują też karminowe rzodkiewki oraz cienki jak igły, soczyście
           zielony szczypiorek „prosto z grządki”, a także dopiero co zebrane ciemnozielone
           ogórki, których gruba skórka jest jeszcze pokryta plamami wilgotnej ziemi.
             Oczywiście można wszystkie te smaczne rzeczy kupić na Pociejowie podczas
           wtorkowego dnia targowego, jednak ciocie uważają, że takie bezpośrednie przej-
           ście warzyw prosto z ziemi w ich ręce, by trafić potem w usta wielkomiejskich
           dzieci, doda szczególnego smaku posiłkom, które później przyrządzimy. Wracamy
           do domu, niosąc oprócz tego wszystkiego jeszcze koszyki pełne grzybów, które
           nazbierałyśmy przy stawie, oraz ogromne bukiety polnych kwiatów zerwanych
           w rowie biegnącym wzdłuż szerokiej topolowej alei. Z gorącej ziemi unosi się
           wspaniały zapach, którym pachną też obie spocone ciocie.
             Wierka i ja wracamy ze spaceru ze spaloną słońcem skórą, rękami i nogami
           podrapanymi od włażenia między krzaki i żyto, oraz licznymi śladami ukąszeń
           przeróżnych much i komarów.



           267   Opowieść o Kajli Narzeczonej i inne historie ze sztetla związane z Binele i Jankewem opowiedziane
    376      zostały w Bocianach.
   373   374   375   376   377   378   379   380   381   382   383