Page 376 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 376

– O, tutaj za dworem spacerujemy w każdy szabes po czulencie – mówi
           ciocia Szejndla.
             Kiedy zbliżamy się w trójkę do samego sztetla, dostrzegamy budynek szkoły
           oraz dom starosty, a zaraz potem mijamy Kościół Wszystkich Świętych i plac
           targowy z Pociejowem 266 . Wychodzimy na główną ulicę, gdzie znajduje się parę
           sklepów. Jeden sklep sprzedaje maszyny do szycia Singer, pierzyny, siodła i inne
           drogie rzeczy, drugi należy do fotografa i jego okno wystawowe obwieszone jest
           fotografiami gojskich par ślubnych. Zaraz obok stoi dom, w którym mieści się
           zakład balwierski, i gdzie – jak mówi Szejndla – mieszka miejscowy felczer.
             Kiedy skręcamy w boczną uliczkę, widzimy zapadnięte chatki, które wyglądają
           podobnie jak chałupy w Stefanowie. Gdzieniegdzie do omszonego słomianego
           dachu przyczepione jest stare koło, na którym mają swoje gniazdo bociany.
           Obok gniazd stoją na cienkich jak patyki nogach bocianie pary. Boćki podnoszą
           i opuszczają majestatycznie, z wielką powagą, swoje długie dzioby, jak gdyby
           chciały nas w ten sposób pozdrowić.
             Jeszcze chwila i wpadamy w ramiona babci Hindy. Babcia jest tylko odrobinę
           wyższa ode mnie i przy powitaniu zwilża moją twarz swoimi łzami. Zaraz potem
           moja ręka wpada w chłodny uścisk dużej, suchej dłoni dziadka Josela. Druga
           ciocia, Gitla, okrywa nasze twarze gorącymi, soczystymi pocałunkami i zanim się
           obejrzymy, łapie nas za ręce, po czym wbiega z nami do chaty, gdzie zdumione
           dzieci wujka Szolema demonstrują nam swoje złe maniery, przyjmując nas upo-
           rczywym milczeniem. Zawstydzone, trzymają głowy nisko opuszczone i czepiają
           się kurczowo swojej mamy. Ja też czuję się wobec nich nieswojo, głównie z tego
           powodu, że wujka Szolema nie ma już między żyjącymi.
             Nawet później ani Wierka, ani ja nie mamy ochoty na nawiązanie bliższego
           kontaktu z dziećmi wujka. Jego synkowie mają długie pejsy, noszą jarmułki
           oraz długie kapoty i uczą się w chederze lub w bejt midraszu. Ich najstarsza
           siostra, Liba, jest kopią swojej mamy i wygląda jak typowa Żydówka, chociaż
           jest starsza od Wierki tylko o dwa lata. Liba nawet w największe upały nosi
           sukienki do kostek i z długimi rękawami. Przez cały dzień sprząta dom i gotuje,
           bo jej mama jest zajęta w sklepiku tekstylnym na Pociejowie. Liba patrzy na
           Wierkę i na mnie z takim podziwem, że zazwyczaj czujemy się w jej obecności
           zawstydzone.
             Wierka i ja kwaterujemy się w facjatce babci Hindy. Ciocie, Gitla i Szejndla,
           napełniają świeżą słomą siennik, na którym zwykł sypiać Jankew, kiedy był
           chłopcem. Teraz na tym sienniku pod oknem śpimy my, jego córki, podczas gdy
           nasze ciocie śpią w dużym, zapadniętym łóżku z ciemnego drewna. Babcia Hinda



           266   Pociejów – nazwa rynku, który nazywany był koneckimi „sukiennicami” albo „Annotargiem”, bo
             w 1817 r. z inicjatywy hrabiny Anny Tarnowskiej wybudowano na nim kramy, które wydzierżawiono
    374      Żydom. Zostały rozebrane przez hitlerowców w 1942 r. i nie ma po nich śladu.
   371   372   373   374   375   376   377   378   379   380   381