Page 87 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 87
i żydowskich władz. Dyscyplina rozluźniała się, wymagania produkcyjne
stawały się chaotyczne, brakowało surowców, a produkcja spadała. Po
raz pierwszy od chwili przybycia do getta ludzie kłębili się na ulicach,
nie robiąc nic poza snuciem domysłów na temat swojego losu.
Potem żydowska policja zaczęła pomagać Niemcom wyłapywać coraz
większe liczby mężczyzn, kobiet i dzieci do wywózki. Zgarniano ich
z rogów ulic i wyciągano z łóżek. Tłumy głodnych ludzi szalały w poszu-
kiwaniu żywności. Napadali na magazyny i piekarnie, taranowali drzwi
i chwytali wszystko, co wpadło im w ręce.
Obserwując zamieszki, zorientowałem się, że musimy opracować plan
zabezpieczenia naszych własnych zapasów – naszego ogródka – przed
tłumem, szczególnie że warzywa były już prawie gotowe do zbioru. Inni
właściciele działek myśleli podobnie. Zebraliśmy się pospiesznie i ura-
dziliśmy, że razem będziemy stać na warcie, otaczając jak największy
obszar ziemi. Uzbroiliśmy się w kije i miotły, zdecydowani bronić tego,
co jeszcze pozostało w ziemi. Przetrwaliśmy pierwszy atak, lecz wieść
o naszych ogródkach zaczęła się rozchodzić, plądrujący tłum rozrastał
się i napady na wartowników stały się codziennością. W końcu łupieżcy
przedarli się i splądrowali pola, wyrywając z ziemi wszystko, co się dało.
W jedyne dwie godziny owoce naszej ciężkiej pracy zniknęły, jakby
nigdy nie istniały. Nie było ani śladu po plonach, które jeszcze rano były
gotowe do zebrania. Na polach nie pozostało nic zielonego. Zniknął każdy
listek i łodyżka.
Stałem na środku pola z opuszczoną głową, nie mogąc przestać szlo-
chać. Cała ciężka praca, czuła opieka, niezliczone godziny spędzone na
uprawianiu leżącej niegdyś odłogiem ziemi zostały wymazane w kilka
chwil. Kiedy ustąpiły gniew i rozpacz, zacząłem myśleć praktycznie
i przypomniałem sobie, że nie mamy już żadnej żywności i musimy
zdobyć zapasy na nadchodzącą zimę.
Zorientowałem się również, że podczas plądrowania ludzie wyrywali
tylko to, co było widać. Głęboko w ziemi nadal rosły ziemniaki i ta myśl
nieco mnie pocieszyła. Mimo to długo, długo stałem na mojej działce,
przepełniony smutkiem, dopóki nie zaczęła zapadać ciemność. Powoli
odwróciłem się i ruszyłem do domu. Następnego dnia razem z Leonem
wróciliśmy tam, aby wykopać to, co pozostało w ziemi. Nie mieliśmy
pojęcia, że wkrótce nawet te ziemniaki nie będą już miały dla nas żad-
nego znaczenia.
87