Page 30 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 30

Inny warty odnotowania incydent miał miejsce wiele lat później,
          kiedy studiowałem na Uniwersytecie Emory'ego w Atlancie, w stanie
          Georgia. Dotyczył on profesora Blitcha, wykładowcy chemii. Miał on tak
          monotonny głos, że często przysypiałem na jego zajęciach. Pod koniec
          któregoś wykładu podszedłem do niego, aby o coś zapytać. Odpowie-
          dziawszy na pytanie, profesor spojrzał na mnie i spytał uprzejmie, czy
          dobrze mi się spało. Zapytałem, jak udało mu się mnie zauważyć wśród
          setki studentów, gdyż wydawało mi się, że całkiem nieźle się kryłem.
          Wyjaśnił mi, że zazwyczaj zwraca uwagę na dwa rodzaje studentów:
          wyjątkowo dobrych i wyjątkowo złych... co prowadzi mnie z powrotem
          do Łodzi i mojego nauczyciela muzyki.
             Profesor Fajwyszycz był moim ulubionym nauczycielem. Na lekcjach
          muzyki szło mi tak fatalnie, że któregoś razu powiedział: „Możesz wyjść
          z klasy, jeżeli chcesz”. Z jednej strony miło było zostać zwolnionym z lek-
          cji, z drugiej jednak to smutne, że nauczyciel nie widzi dla ucznia żadnej
          nadziei.
             Tylko jednego nauczyciela dręczyliśmy aż do granic nękania, ponie-
          waż uchodziło nam to płazem. Doktor Luboszycki uczył nas hebraj-
          skiego i religii. Lubił mawiać, że nikt nie zasługuje na piątkę, ponieważ
          piątka oznacza, że wie się wszystko, a jedynym, kto wie wszystko, jest
          Bóg. Mściliśmy się za tę jego filozofię, na różne sposoby łamiąc zasady
          zachowania w klasie: rozmawialiśmy głośno podczas lekcji i rzucaliśmy
          w siebie papierami, szczególnie papierowymi kulami i samolocikami.
          Za plecami nauczyciela zamienialiśmy się miejscami, a któregoś razu
          zrobiliśmy coś, co później sami uznaliśmy za przesadę. Zastosowaliśmy
          wówczas okrągłe minipetardy opakowane w papier; przyczepiliśmy je
          pod nogami jego krzesła, gdyż wiedzieliśmy, że gdy doktor Luboszycki
          jest naprawdę zły, uderza z całej siły krzesłem o podłogę, wrzeszcząc
          „dosyć!”. Umiejętnie doprowadziliśmy go do punktu wrzenia, oczekując
          na okrzyk . W końcu uniósł krzesło wysoko w powietrze, a kiedy uderzyło
          nogami w podłogę, petardy eksplodowały. Chociaż wiedzieliśmy, czego
          się spodziewać, byliśmy zszokowani odgłosem wybuchu. Oniemiały
          nauczyciel był tak samo oszołomiony jak my.
             W moich latach szkolnych dzieci nie miały dostępu do takich luksu-
          sów jak szkolny autobus czy podwożenie do szkoły prywatnym autem.
          Chodziliśmy pieszo, a droga do szkoły zajmowała mi trzydzieści – czter-
          dzieści minut w każdą stronę. Kiedy pogoda była wyjątkowo brzydka,


          30
   25   26   27   28   29   30   31   32   33   34   35