Page 52 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 52

i szarość, machając pełnymi gracji ogonkami. Ich łuski błyszczały jak guziczki
                 z masy perłowej. Pyszczki całowały wodę. Zmysłowo szukały czegoś istotnego,
                 zagubionego. Oczka jak koraliki tępo mrugały. Powierzchnia wody nad wesołym
                 rybim życiem była gładka i cicha.
                   Adam włożył dwa palce do słoja. Zaczął nimi poruszać, mieszać i spieniać
                 wodę. Patrzył, jak rybki się rzucają, przerażone tym sztormem, jak szukają ucieczki
                 w ściance słoja. Ścigał je palcami i czule łaskotał po brzuszkach.
                   Woda zmętniała i kręciła się w rozkołysanych kręgach wokół brzegów słoja.
                 W środku sztorm i strach były bezgłośne. Pan Adam mieszał palcami coraz
                 szybciej – jakby chcąc wyrwać krzyk z niemych rybich pyszczków.
                   W tym momencie doszło do niego bzyczenie, ciche, ledwo słyszalne. Jakby
                 w akwarium zaczął głośno chodzić motorek. Ale dźwięk nie wydobywał się ze słoja.
                 Dochodził gdzieś sponad niego, od okna. Adam wyjął palce z wody i przysunął
                 się do szyby. Odtajała, była przezroczysta. W jej opalizującej szarości odbijała się
                 lampka elektryczna. Z kącika dochodził drżący, bzyczący dźwięk. Adam zdumiał
                 się tym, co zobaczył. Pierwsza mucha. Zapowiedź wiosny. W jego wyobraźni                                                     Rozdział trzeci
                 rozkwitły kolorowe obrazy. Poczuł miłe zapachy. Zasmucił go los małej muszki,
                 która urodziła się zimą – i ręką zaczął za nią wodzić po szybie, aż rzucające się
                 na wszystkie strony ciałko znalazło się w zaciśniętej pięści. Wcisnął do niej palce
                 drugiej ręki, wymacał opuszkami wątłą istotkę i podniósł ją do światła. Oderwał
                 jedno szkliste, delikatne skrzydełko, potem drugie, aż wątła istotka obróciła się
                 w nicość, w ciszę.
                   Umył ręce i wrócił do rybek. Jednym ruchem chwycił słój, podszedł z nim do
                 drzwi, szeroko je otworzył, zamachnął się i rzucił słój na przeciwległą stronę
                 ulicy. Oczekiwał dźwięku pękającego szkła. Ale słój upadł u stóp przeciwległego
                 muru, gdzie śnieg był miękki i świeży. Dwie wygięte kreseczki jak czarne przecinki
                 kilka razy podskoczyły w powietrzu, kreśląc na śniegu nieregularne ślady. Potem
                 połknęła je biała miękkość – i wszystko ucichło.
   47   48   49   50   51   52   53   54   55   56   57