Page 51 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 51
kiedy po raz ostatni spotkali się przy piecu w warsztacie resortu krawieckiego.
I tak Mietek, który całkowicie zniknął z pamięci Adama, powrócił do niej w tym
dziwnym dniu.
Adam chciał zawrócić, ale zamiast tego przyspieszył kroku, by wyminąć tę
osobliwą trójkę. Przechodząc obok nich, obejrzał się za siebie, rzucił okiem na
młodego człowieka między dwojgiem staruszków i raczej wyczuł niż rozpoznał
Mietka.
Adam stanął jak wryty. Z twarzy Mietka zasłoniętej szalami i dziurawą chustą
widać było tylko nos i oczy. Adam uchwycił spojrzenie, które przypomniało mu
małego Mietka machającego na pożegnanie odjeżdżającym rodzicom. Twarze
staruszków jaśniały z dumy, jak twarze rodziców na weselu dzieci.
Cała trójka ledwo zauważyła Adama. Zastąpił im drogę, więc wyminęli go
i przeszli na drugą stronę ulicy. Adam patrzył na oddalające się plecy. Robili się
coraz mniejsi.
Zerwał zielone okulary i puścił się biegiem za odchodzącymi. Pędził bez
tchu, nie wiedząc, co robi ani co się z nim dzieje. – Mietek! – rzęził i krzyczał.
– Mietek! – trójka się nie zatrzymała. Podbiegł bliżej. Gruda śniegu zsunęła się
z dachu, spadła na daszek jego czapki, stamtąd na nos i sparzyła go w wargi.
Wyciągnął ręce do środkowych pleców przed sobą: – Mietek! – okrzyk, wycie
wybuchnęło razem z sercem w klatce piersiowej, jak szrapnel rozerwało mózg
i rozpłatało czaszkę.
Kilku przechodniów zatrzymało się, by obejrzeć tę scenę. Staruszkowie od-
wrócili głowy do Adama. Twarz kobiety rozciągnęła się w bezzębnym uśmiechu:
– Pan kogoś woła?
– Jedziemy do naszych dzieci do Ziemi Izraela – oznajmił jej mąż.
Adam złapał Mietka za chlebak: – Nie idź, Mieciu, ja cię uratuję!
– Zostawcie go w spokoju, dobry człowieku – prosiła stara kobieta – on się
stawił dobrowolnie, żeby nam towarzyszyć.
Ramię Mietka wyrwało się z uścisku. Pasek chlebaka, zrobiony z materiału,
pękł i Adam stał ściskając w ręku leciutki pakunek. Troje pleców ruszyło naprzód.
Adam stał i patrzył, jak Mietek prowadzi dwoje starców za róg. Jak skręca
wraz z nimi i znika między domami. Palce Adama kurczowo trzymały długi pasek
zwisający z chlebaka. W tym przedartym pasku była jakaś ostateczność. Coś,
czego nie można już przywołać, co jest przecięte, odcięte od niego. Jak część ciała,
z istnienia której człowiek zdaje sobie sprawę dopiero wtedy, gdy mu ją wycinają.
To uczucie przekroczyło granice wytrzymałości, aż stępiło czucie w rozerwanym
eksplozją mózgu. Lodowatym chloroformem zamroziło każdy nerw w ciele. Nie
było już ani bólu, ani ulgi. Adam rzucił chlebak do rynsztoka i pochylony zawrócił.
W jego pokoju było jeszcze ciepło. Rano, przed wyjściem, położył na tlący
się ogień sporo brykietów. Bał się, że rybki w słoju się przeziębią. Zapalił światło
i podszedł do okna. Szarość umierającego dnia wraz ze światłem lampki elek-
trycznej odbijały się w szybie i w wodzie słoja. Rybki raźnie żeglowały przez światło 49