Page 504 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 504

noworodka. – Patrzyła na dziecko w taki sposób, w jaki Estera chciała, by na nie
                 patrzono. Z wdzięczności zgodziła się, by Bella przychodziła do niej i wyręczała
                 ją w ciężkich pracach.
                   Berkowicz przyprowadzał ze sobą często Sprzedawcę Toffi i człowiek ten przy-
                 padł Esterze do serca. Przemawiał do niej płaczliwym głosem, używając często
                 niezrozumiałych słów, które jednak wypełniały serce łagodnością. Berkowicz
                 przynosił pieluszki i kaftaniki, pasujące jak ulał na niemowlaka. Estera nie wypy-
                 tywała go, skąd brał te wszystkie rzeczy. Przynosił również marchewki ze swojej
                 działki. Często sam je tarł, posypywał cukrem i wręczał Esterze gotowe danie.
                   Blumcia Ejbuszyc również często przychodziła. Chwaliła Berkowicza za mar-
                 chewki, mówiąc, że są dobre dla oczu – zarówno matki, jak i dziecka. Wydziergała
                 własnoręcznie ubranka dla chłopczyka, używając do tego wełny sprutej ze starego
                 swetra Mojszego i uczyła Esterę, jak obchodzić się z dzieckiem. Często śmiała
                 się, krzycząc na młodą, nadgorliwą matkę: – I po cóż bierzesz go na ręce, jak
                 tylko piśnie? Pozwól mu się wykrzyczeć, żeby miał zdrowe płuca. – Pochylała
                 się przy tym nad rozwrzeszczanym łobuzem i zachęcała go: – Krzycz, Szolemie,
                 krzycz co sił w płucach! O, tak! Niech się ściany trzęsą!
                   Wieczorami goście rozsiadali się wokół kołyski, a dumna Estera wodziła
                 wzrokiem po twarzach obecnych, by zobaczyć, jakie jej syn robi na nich wrażenie.
                   – Oby złe oko nie zaszkodziło – zawodził cicho Sprzedawca Toffi. Huśtał koły-
                 skę, ostrożnie popychając ją palcem i otwierając przy tym bezzębne usta. – Jak
                 mu, oby żył długo i był zdrowy, na imię?
                   – Na imię mu Szolem.
                   – Na imię mu Szolem. – Pochlipywał mężczyzna. – Pokój z tobą… – i potrząsał
                 długą brodą w stronę maleństwa w kołysce.
                   Estera nie obawiała się łez Sprzedawcy Toffi. Sama nawet nie czuła, kiedy
                 i z jej oczu zaczynały kapać. Był to rodzaj płaczu, który przynosił spokój i ukojenie.
                 Za każdym razem, gdy Sprzedawca Toffi pytał o imię jej syna, a potem powtarzał
                 je, miała wrażenie, że chce jej przez to przypomnieć, że tamtego dnia, w którym
                 wybuchła wojna, urodziła martwe dziecko, teraz natomiast urodziła syna, który
                 żył i miał na imię Szolem .
                                     5
                   Isroel był coraz bardziej zajęty i nie było go w domu nawet przy codziennej
                 ceremonii kąpieli małego. Zastępował go w tym bardzo dobrze Berkowicz. Przy-
                 chodził codziennie zaraz po zamknięciu punktu gazowego i przynosił pełne wiadro
                 gorącej wody, którą zagrzewał wcześniej na palniku w pracy. Estera pozwalała mu
                 za to, by brał w swe niepewne ręce małe, nagie ciałko i paplał do niego niezrozu-
                 miałe słowa. Gdy jednak czasami nie mógł pozostać do końca ceremonii kąpieli
                 Szolema i szykował się do wyjścia, ruszając w stronę drzwi, nie zatrzymywała go.
                 Nie ze względu na niego czy na siebie. Po prostu najbardziej lubiła przebywać


          502    5     Szolem oznacza pokój.
   499   500   501   502   503   504   505   506   507   508   509