Page 507 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 507

trzymała dziecko na rękach i przyciskała je do siebie, chodząc tam i z powrotem
                   po mieszkaniu. Jak z nim ucieknie? Była sama z dzieckiem na ręku. Opuszczona.
                   Tak, będzie musiała porozmawiać z Isroelem. Muszą mieć jakieś miejsce, w którym
                   mogliby się ukryć. Przeczuwała, że coś się zbliża… że wypełni się przeznaczenie.
                   Nie była słaba i wiedziała, że nie może pozwolić sobie na bezradność. Musiała
                   coś przedsięwziąć... coś zrobić...
                      Alarmy nie trwały długo. Po jakimś czasie syreny ogłaszały, że niebezpieczeń-
                   stwo minęło. Jednak nie dla Estery. Ciągle wydawało się jej, że ziemia kołysze
                   się pod nią. Myślała, że to zmęczenie tak ją rozstraja. Była przecież zmęczona
                   i niewyspana. Wiedziała jednak dobrze, że to nie było to. Owładnął nią szaleń-
                   czy niepokój. Liczyła godziny, czekając na powrót Isroela. Kręciła się bez celu
                   po mieszkaniu i wszystko wypadało jej z rąk. Jakiś krzyk obudził się w niej i nie
                   dało się go uciszyć. Przygryzała usta, wyłamywała palce, darła na strzępy każdy
                   skrawek papieru, który wpadł jej w ręce. Gdy nie mogła już dłużej wytrzymać,
                   biegła do kołyski, rozpinała bluzkę i przycisnąwszy pierś do małych, ciepłych ust
                   czekała niecierpliwie, aż zaczną ssać. – No, bierz – szeptała i dopiero gdy czuła
                   przyjemny przypływ w piersi i cienkie paluszki zaciśnięte na skórze, uspokajała
                   się stopniowo, powoli, jak gdyby mały siłacz wysysał z niej całą słabość.
                      Isroel wrócił do domu w towarzystwie sąsiadów, którzy ciekawi byli usłyszeć
                   najnowsze wiadomości. Estera przepędziła ich jednak. – Dziecko śpi – powie-
                   działa z wymuszonym uśmiechem i zatrzasnęła drzwi. Krzątała się przy kuchni,
                   przygotowując posiłek dla Isroela. Nie patrzyła na niego. Nie chciała, żeby zaczął
                   mówić, opowiadać. Wiedziała jednak, że lepiej wiedzieć, że musi wiedzieć. Usa-
                   dowiła się więc naprzeciw niego i sama zapytała: – Co nowego? – Jadł, siorbiąc
                   i unikając jej wzroku. Podobnie jak wszyscy inni i on nie mógł ostatnio patrzeć
                   jej w oczy i podobnie jak inni oddalił się od niej, chociaż był jej najbliższy. Mówiła
                   sobie, że to nie on co dzień uciekał od niej i zostawiał ją samą, lecz że to ona
                   się od niego oddalała. Słyszała, co mówił Isroel, lecz nie docierało do niej ani
                   jedno słowo. W końcu przerwała mu w pół zdania. – Wiesz, co myślę, Isroelu?
                   – odezwała się. – Myślę, że musimy znaleźć jakąś kryjówkę.
                      Wyskrobał talerz i długo kazał jej czekać na odpowiedź. W końcu skinął głową.
                   – Też tak uważam. – Położył obie ręce na stole i zaczął pocierać nimi ceratę. –
                   To jednak nie wyklucza innych planów. Trzeba utrzymać zorganizowane kadry
                   młodzieżowe... Nie pozwolić się więcej wywozić, by gdy nadejdzie odpowiedni
                   moment było z kim... Dlaczego płaczesz?
                      – Chcę, żebyś mi obiecał... chcę kryjówki.
                      – Będziesz miała kryjówkę – obiecał, wziął ją za rękę i podszedł wraz z nią
                   do kołyski. – Co dzisiaj porabiał? – zapytał.
                      W tym momencie na podwórzu wybuchła wrzawa. Przerażona Estera pod-
                   biegła do okna. – Co się dzieje? – wyjąkała.
                      – Mówiłem ci przecież.
                      – Co mi mówiłeś?                                                  505
   502   503   504   505   506   507   508   509   510   511   512