Page 500 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 500

Wokół niej podwórko tętniło życiem, ona jednak nic nie słyszała ani nie wi-
                 działa. Po dwóch godzinach drzemania pod drzewem poczuła głód i pragnienie.
                 Podniosła się z ziemi ciężko i niezgrabnie, macając przy tym brzuch, jak gdyby
                 chciała sprawdzić, jak sobie poradził z tym wstawaniem. Brzuch milczał. Milczał
                 już całe popołudnie. Estera czuła się trochę osamotniona z tą ciszą w swoim
                 ciele, równocześnie jednak była zadowolona. Mała istotka odczuła zapewne
                 upał tego dnia i spała. Niech odpoczywa – będzie miała więcej sił podczas
                 wielkiej podróży, która ją wkrótce czeka. Estera dowlokła się do pompy i sąsiad
                 napompował jej wody. Napiła się, czerpiąc wodę dłońmi, po czym zimną, mokrą
                 ręką starła pot z czoła i zwilżyła włosy. Wyjęła z kieszeni mały kartofel, który
                 zabrała ze sobą na przekąskę i umyła go pod pompą. Miał cienką, aksamitną
                 skórkę, która popękała tu i ówdzie, odsłaniając jasny miąższ młodego kartofla.
                 Estera włożyła go, zimnego i świeżego do ust i rozgryzła zębami. Przepadała za
                 surowymi kartoflami.
                   Człapiąc powoli, wymknęła się z podwórza i rozpoczęła mozolną wędrówkę
                 wzdłuż ścian budynków. Zaglądając do okien, przeglądała się w szybach. Musiała
                 się uśmiechnąć. Wyglądała komicznie, jednak przy całej niezgrabności – pięknie
                 i majestatycznie.
                   Z daleka dostrzegła Isroela. Biegł w jej stronę, machając ręką. Coś się
                 wydarzyło. Ona jednak nie pobiegnie mu naprzeciw. Będzie szła o tak, powoli,
                 czekając, aż dojdzie. Cóż ją obchodziło, co się stało? Oto była tutaj, na środku
                 ulicy i to, co było w niej, było tu również. Po co więc miałaby się spieszyć? A oto
                 i dobiegł do niej Isroel. Śmiał się. Dzięki Bogu – śmiał się!
                   Isroel przypadł do niej: – Rozpoczęła się inwazja! – zawołał, uścisnął ręce
                 Estery i wycałował jej twarz. – Musiałem pobiec do domu, by ci to powiedzieć,
                 moja ty szejne mamele . Dzisiaj o dziewiątej rano... Anglicy i Amerykanie przekro-
                                   2
                 czyli La Manche . – Estera śmiała się, drżąc z przejęcia. Z jej oczu polały się łzy.
                              3
                   – Oczy mi się pocą – wyszeptała, żartując i całym ciężarem wsparła się na
                 jego ramieniu.
                   W drodze złapał ich deszcz. Całe popołudnie krążyła po niebie ciężka chmu-
                 ra, a teraz otworzyła się z grzmotami i błyskawicami, uwalniając ulewny deszcz.
                 Estera i Isroel przeczekali w bramie tę letnią burzę. Szybko przeminęła, zostawia-
                 jąc po sobie mokre i odświeżone ulice. Ze wszystkich ścian pobłyskiwały wesoło
                 brudne szyby. Ulica była pełna zgiełku. Ludzie pędzili po niej jak na skrzydłach.
                 Inwazja się rozpoczęła!




                 2    Piękna mateczka (jid.).
                 3    Aliancka inwazja we Francji rozpoczęła się 6 czerwca 1944 r. Przez kanał La Manche przeprawiono
                   tysiące żołnierzy brytyjskich, amerykańskich i kanadyjskich. Ta informacja natychmiast dotarła
          498      do mieszkańców getta dzięki nasłuchom z zachodnich stacji radiowych.
   495   496   497   498   499   500   501   502   503   504   505