Page 498 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 498

Sama nie wiedziała, jak to się stało, że tak się przywiązała do doktora Lewina.
                 Dotyk jego mądrych dłoni uspokajał. Wyraz jego twarzy, która była pomarszczo-
                 na i poorana bruzdami, jak gdyby wysmagały ją ostre wiatry, wzbudzał w niej
                 matczyne uczucia wobec niego. Jego zaciśnięte usta oraz głębokie, ciepłe spoj-
                 rzenie o metalicznym zabarwieniu sprawiały, że czuła się przy nim bezpiecznie
                 i pewnie. Podziwiała go.
                   Rzadko jednak zamieniali ze sobą słowo i unikali patrzenia sobie bezpośrednio
                 w oczy. Kontakt pomiędzy nimi sprowadzał się do dotyku jego dłoni lub ucha, które
                 przykładał do jej brzucha, by przysłuchiwać się drugiemu sercu, które w niej biło.
                   Wstała z łóżka, nalała sobie szklankę mleka i sączyła je małym łykami, czując,
                 jak każdy z nich spływa w niej, docierając aż do duszyczki urwisa, który rzucał
                 się tak niecierpliwie w jej brzuchu. Wkrótce ów niespokojny duch przybędzie na
                 ten świat. Jego czas się zbliżał. Estera już od kilku dni nie pracowała. Zamknięta
                 w pokoju czekała na niego. Unikała przebywania między ludźmi. Odgadywała
                 ukryte myśli sąsiadów patrzących na jej brzuch i chciała ochronić go przed ich
                 spojrzeniami. Sama jednak nie przejmowała się nimi. Niech sobie cały świat
                 myśli, co chce – ona śmiała się z tego.
                   Czuła się lekko i beztrosko i chociaż stroniła od ludzi, to jednak tęskniła za
                 nimi. Całymi dniami przesiadywała przy oknie i wyglądała na podwórko. Chciała,
                 by sąsiedzi ją zauważyli, by przywitali się z nią. Pragnęła, by zobaczyli, jaka jest
                 piękna, mimo ciemnobrązowych plam, które pojawiły się na jej twarzy. Kobiety
                 powiedziały jej, iż to znak, że urodzi chłopczyka. I Estera była zakochana w sobie
                 z tymi plamami na twarzy.
                   Szła powoli rozgrzaną ulicą, zaplótłszy na brzuchu ręce o nabrzmiałych żyłach.
                 Udawała, że nie widzi przechodniów przyglądających się jej z ukosa. Posuwała się
                 mozolnie wzdłuż muru, kryjąc się w jego cieniu i powoli, krok po kroku, przeszła
                 przez most. Wybrała się szukać mieszkania na podwórzu przy Lutomierskiej
                 i miała nadzieję, że mieszkanie ciotki Rywki stoi puste i będzie mogła się tam
                 wprowadzić. Nie była zabobonna ani kapryśna, miała jednak ten jeden podwójny
                 kaprys: urodzić dziecko w mieszkaniu w podwórzu, gdzie mieszkała kiedyś ciotka
                 Rywka i gdzie sama spędziła dzieciństwo oraz być bliżej doktora Lewina, który
                 mieszkał niedaleko stąd.
                   Mieszkanie ciotki Rywki stało dosłownie puste – nie został w nim ani je-
                 den mebel. Estera spacerowała po nim chwilę, jakby chciała w ten sposób
                 przejąć w posiadanie te ściany, po czym wyszła na podwórze i usiadła pod
                 drzewkiem wiśniowym. Oparła się o pień i myślała o tym, jak dziwnie potoczy-
                 ły się koleje życia: z tego podwórza zarówno ona, jak i Isroel wyszli w świat.
                 Oboje zatoczyli tak wielki krąg, by oto teraz wrócić tutaj i wydać na świat nowe
                 życie.
                   Czekała na Isroela, który miał przyjść, by rzucić okiem na mieszkanie lub
                 pomóc jej wybrać inne. Nie musiała się o nic martwić, jeśli chodziło o urządze-
          496    nie mieszkania. Isroel miał złote ręce i potrafił zdziałać cuda, by uczynić życie
   493   494   495   496   497   498   499   500   501   502   503