Page 434 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 434

drogie. Ale nie żalę się. Prawdę mówiąc, trochę obawiam się tak wygrywać z tym
                 facetem. Już samo posiadanie kripowca obok siebie w mieszkaniu powoduje, że
                 czuję się niekomfortowo. Bagno. Ale najważniejsze: kupiłem dwadzieścia pięć
                 i pół kartofla.


                                                 *


                   Jak tylko mam wolną chwilę, zaszywam się w łóżku i czytam Spinozę. Kupi-
                 łem tę książkę na ulicy za dziesięć fenigów. Okazja. Nawiasem mówiąc w getcie
                 nie istnieje coś takiego jak przypadek. Sprzedawca Toffi mówi, że wszystko, co
                 dzieje się z jakimkolwiek Żydem w getcie, ma swój ukryty, wyższy i głębszy sens.
                 Zapewne to, że Spinoza trafił do moich rąk właśnie teraz, ma swój sens.
                   Kawał roboty przegryźć się przez takie dzieło. Długie, poplątane zdania, a do
                 tego po niemiecku, z tym łączeniem wyrazów, a do tego drobny druk. Książka ta
                 nie jest zeszyta, rozsypuje się, ma powyrywane strony, jest upaćkana błotem,
                 część rogów jest w ogóle udarta. Co ciekawe: kupiłem ją z myślą o Sprzedawcy
                 Toffi. Spinoza jest panteistą, przypomniało mi się. Utrzymuje, że Bóg jest wszę-
                 dzie, w naturze, w całym uniwersum. Jeśli tak, pomyślałem sobie żartobliwie,
                 może Spinoza przekona mnie, że Sprzedawca Toffi ma rację i że Bóg rzeczywiście
                 jest obecny w getcie.
                   Na razie mam tylko zmartwienia z tą książką. Brakuje mi przygotowania do
                 tak ciężkiej artylerii, zdarza mi się dziesięć razy czytać jeden akapit i nie móc
                 go do końca zrozumieć. Ale chociaż nie rozumiem wszystkiego, ta książka jest
                 dla mnie porywająca.
                   Leżałem dzisiaj na łóżku z moim Spinozą, kiedy przyszła Rachela oddać parę
                 brukwi, które od nas pożyczyła. Była przemarznięta, nos i policzki miała purpu-
                 rowoczerwone. Widząc, że leżę w łóżku, przyskoczyła od razu do mnie: – Jesteś
                 chory? – spojrzała na mnie pytająco zatroskanym wzrokiem, którego nie mogę
                 znieść. Zapewniłem ją, że jestem zdrów jak ryba, ale nie wiedziałem, co mówić
                 dalej. Rozejrzała się wokół i zauważyła: – Macie szron na ścianach. – Potwier-
                 dziłem, że tak, mamy szron na ścianach. Podeszła do okna i poruszyła chustą,
                 której używamy jako zasłony na lufcik. – Stwardniała jak blacha – powiedziała.
                 A ja odpowiedziałem: – Albo jeszcze bardziej.
                   Wciąż zadaję sobie jedno pytanie, czy dręczę tak Rachelę, ponieważ ją ko-
                 cham, czy po prostu nienawidzę jej? W każdym razie w końcu odłożyłem Spinozę
                 i zawołałem Rachelę do siebie, aby usiadła obok mnie. Objąłem ją i zacząłem
                 przyciskać jej policzek do swojego. A ta z miejsca zaczęła swoją śpiewkę: –
                 Wiesz – powiedziała – możliwe, że to nie druty nas rozdzielają, ale coś innego.
                   – Co? – zapytałem, nie żebym był ciekaw odpowiedzi, ale po prostu auto-
          432    matycznie.
   429   430   431   432   433   434   435   436   437   438   439