Page 306 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 306
Siedziała w wielkim pomieszczeniu resortu sortowania odpadów i obdrapywała
łyżką najlepsze resztki, które przylepiły się do blaszanych ścianek menażki. Stół,
o który opierało się naczynie, wypełniały stosy zmiętych, pogniecionych ubrań:
sukni, bluzek, koszul – męskich, damskich, dziecięcych. Część już posegrego-
wanych, inne jeszcze przemieszane. Nieprzyjemny zapach tkanin unosił się nad
stołem. Rachela czuła go tylko rano, zaraz po przyjściu. Teraz odczuwała jedynie
woń pustej menażki – specyficzną, dobrą woń blachy przesiąkniętej zapachem
zjedzonej zupy. W pobliżu, na ławach wokół stołu, nachylone nad menażkami
siedziały pracownice resortu. Większość z nich w średnim wieku, było też tro-
chę staruszek, ale wszystkie w chustkach na głowach, z pochylonymi plecami
i pomarszczonymi twarzami.
W ogóle szarość, która unosiła się w pokoju, bezbarwne, obdarte ściany,
brudna lampa świecąca matowo cały dzień nad górą ubrań, sprawiały wrażenie
wszechobecnej starości i rozpadu.
Kobiety nie przestawały plotkować. Musiały odczuwać rodzaj skrywanej przy-
jemności z opowiadania o swoich nieszczęściach, z przywoływania najbardziej
nieprzyjemnych, bolesnych chwil z minionego tygodnia, przekazywania mrożą-
cych krew w żyłach „kaczek”, które krążyły po getcie: „Znowu zabierają… Znowu
zabierają…” Kobiece wargi trzęsły się. Oczy płonęły jak u czarownic. Wyglądało
to tak, jakby znajdowały się w transie, jakby niewidzialna ręka wybrała je na
medium, wyrocznię, która przepowiada nieszczęścia.
Problem polegał na tym, że Rachela, chociaż wolna od pracy, musiała cały
dzień przesiadywać z tymi strasznymi kobietami. Kierownik, dobroduszny, bojaź-
liwy młodzieniaszek, kręcił się jak kurczak pośród stada kwok. To on przydzielił
ją do tego pokoju. Bał się komisji.
Ale tu żadne komisje nie przychodziły. Tylko wielkie wagony ubrań – tysiące
płaszczy, tysiące sukni, góry bielizny. Stąd wszystko, posortowane podług jakości
i koloru, odjeżdżało do pralni i farbiarni.
Nie można tu było również czytać. Ze stołu spoglądały ubrania, często za-
krwawione. Czasami wyglądały tak, jakby wciąż wypełniały je ciała. Kręciło się
od tego w głowie, zbierało na wymioty. Zamiast więc siedzieć i gapić się w stół,
Rachela postanowiła spędzać czas na nauce fachu – jak rozpoznać materiał,
przesortować. Kobiety wzięły ją w obroty i rychło przekonała się, że to praca,
której nie da się wykonywać w milczeniu. Sama zaczęła gadać i niedługo potem
poczuła, że się starzeje i wraz z pozostałymi popada w zwątpienie. Jej plany na
wolne chwile traciły sens.
Trwało to niedługo, w końcu się zbuntowała. Zażądała od kierownika prawa
do przychodzenia jedynie po zupy. Bojaźliwy młodzieniec nie chciał o tym słyszeć
i przypomniał jej, że i tak przyszła po protekcji i ma tu istny raj. Ale interwencja
u „świętego Kamaszniczka” pomogła. Była wolna.
Teraz, gdy nie musiała już siedzieć z kobietami w resorcie, powracały do niej
304 w wyobraźni pochylone nad stosami ubrań. Ten resort był najbardziej przerażają-