Page 256 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 256

Wcześniej mieliśmy rodziny i baliśmy się narażać ich życie, teraz, kiedy straciliśmy
                 najbliższych, opór nie ma już najmniejszego sensu. Po drugie, nawet poprzez
                 opór nie można byłoby się uratować.
                   Może mówię tak dlatego, że jestem w gruncie rzeczy tchórzem o sparaliżo-
                 wanych nogach? Może chcę żyć jak najdłużej w nadziei, że tymczasem skądś
                 nadejdzie pomoc? W nadziei, że może sam Niemiec nam wybaczy grzech bycia
                 potulną owieczką, bo idziemy za nim tak poslusznie – i w nagrodę daruje nam
                 życie?
                   Zastanawiam się, czy sam nie jestem na wpół oszalały. Jestem zmęczony
                 i pragnę spokoju. Snu. Może w duchu jesteśmy wdzięczni Niemcowi za to, że da
                 nam sen, który ukoi zmęczenie wielu pokoleń? – I nie chcemy przy tym wielkiego
                 larum. Mamy dość. Chcemy cichego, bezbolesnego spokoju i dlatego pomaga-
                 my prowadzić się do rzezaka – aby wybawienie przyszło jak najszybciej. Jak to
                 powiada Sprzedawca Toffi? Niemiec jest mesjaszem, a my jesteśmy pobożni
                 i bogobojni. Poddajemy mu się.
                   A może nas już nie ma? Naród nieboszczyków? – I duch, który jest w nas,
                 nie jest nasz, lecz to wcielenie ducha samego Niemca? Jego wola jest w nas.
                 Jego dążenie jest naszym dążeniem. On nas nie chce, to i my się nie chcemy.
                 Nienawidzimy się jego nienawiścią i kochamy go miłością ofiary do swojego kata.
                   Tutaj ciśnie się na usta słowo „odwaga”. Posiadamy ciemną, niesłychanie
                 „złą” odwagę. Wyczytuję ją z czarnych oczu mojej żony, z oczu ludzi na ulicy. Mija
                 mnie naród, który kiedyś mógł uniknąć śmierci przez pocałowanie krzyża – i nie
                 zrobił tego. Naród, którego synowie i córki nadstawiali karku i żyli wśród głosicieli
                 wszystkich wielkich ideałów, naród, którego część mająca taką możliwość jest
                 dzisiaj zaangażowana w ruch oporu, choć figurują jako Francuzi, Holendrzy, Duń-
                 czycy, Rosjanie, Polacy, naród, którego synowie uczestniczą aktywnie, tam gdzie
                 mogą, jako żołnierze w armiach wyzwolicielskich – ten sam naród idzie własną
                 drogą i wybiera sobie własny sposób życia i śmierci… I kto się ośmieli zarzucić
                 nam tchórzostwo, niechaj mu najpierw język kołkiem w gardle stanie – póki tu
                 nie przybędzie i nie dowiedzie nam swojego „bohaterstwa”.
                   Droga Mirele, powiem ci na koniec: ten list jest wezwaniem do ciebie i poże-
                 gnaniem się. Moim „dzień dobry” i „dobranoc”. Wszystko, co było we mnie do
                 szpery, należy do ciebie. Michał Lewin, który przeżył szperę, należy do innej kobiety.

                                                                             Adieu,
                                                                         Twój Michał


                                                 *


          254
   251   252   253   254   255   256   257   258   259   260   261