Page 259 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 259

– W tym momencie wybuchnął, podnosząc twarz w kierunku Michała: – Ty jesteś
                   tchórzem, wielki altruisto, mój ty uzdrowicielu! Wiesz, czym jesteś? Hipokrytą
                   o świętoszkowatej twarzy. Stawiasz na nogi skazanych, aby sprawniej szli na
                   szubienicę… A nocą pocieszasz się z nią… z młodą żonką.
                      Dziunia i Michał skamienieli. Ale tylko na chwilę. Dziunia zerwała się ze swojego
                   miejsca i wylała resztkę wody ze szklanki na twarz Gutmana: – Kogo nazywasz
                   hipokrytą?! – krzyczała i dopadła go z wyciągniętymi rękami, jakby chciała go
                   udusić: – Gdybyś choć jedną noc przespał z kobietą i był szczęśliwy, więcej byś
                   dokonał niż swoim głupim malowaniem! A jeśli jesteś takim bohaterem, to cze-
                   mu nie idziesz do tych, którzy szykują się do zemsty, co? To ty jesteś hipokrytą.
                   Pusty, głupi maniak! – zacisnęła palce na jego szyi i zaczęła nim potrząsać, a on
                   poddawał się ruchom jej rąk, skurczywszy się, jakby jego kręgosłup się załamał.
                   Powoli zdjął jej palce ze swojej szyi, przez chwilę przyglądał się jej rękom, a potem
                   uniósł je do ust. Pochylił się i całując je, opadał coraz niżej.
                      – Chcę malować… – szeptał – a wy mi nie pozwalacie… – rzekł, po czym
                   się rozpłakał. Michał widział go po raz pierwszy płaczącego. Było to również po
                   raz ostatni.
                      Gutman zrobił tak, jak postanowił. Przeprowadził się do oddalonego domku
                   na Marysinie. Ostatni raz, kiedy przyszedł zabrać swój skromny dobytek, podał
                   Michałowi dłoń. Nie mogli patrzeć sobie w oczy. Michał ledwo dosłyszalnie wy-
                   szeptał: – Dlaczego to musi się tak kończyć?
                      Gutman wzruszył ramionami. – A czy ja wiem?
                      Tego samego wieczoru Dziunia i Michał świętowali swoje sam na sam. Mi-
                   chał wyjął z szuflady paczkę listów, które pisał przez te wszystkie lata do swojej
                   dawnej ukochanej Miry, i dał je Dziuni do przeczytania.
                      Czytała, a on pilnował ognia pod kuchnią, dokładał brykietów i patrzył na
                   jej czarną głowę pochyloną nad papierami. Czy jej oczy będą jedynymi, które to
                   przeczytają? Może napisał to wszystko właśnie dla niej, dla tej, która jest życiem?
                      Deszcz spływał strużkami po szybach. Było dość późno, gdy Dziunia skończyła
                   czytać ostatni list. Wzięli wielkie, blaszane pudełko, w którym Gutman kiedyś
                   trzymał swoje farby. Pudełko było czerwone i miało na wszystkich czterech
                   ściankach napisane wielkimi literami po angielsku: – „Tea” – pudełko herbaty. To
                   był pomysł Dziuni – listy powinny zostać ukryte. Nie, nie były one przeznaczone
                   jedynie dla jej oczu, powinny przetrwać do jutra razem z nią i Michałem – albo
                   i bez nich. Każdy list z osobna owinęła w arkusz pergaminu. To samo zrobili
                   z kilkoma szkicami Gutmana, które zostawił. Do pudełka wrzucili również kilka
                   fotografii swoich rodziców i przyjaciół, a potem przykryli to wszystko szmatami
                   i zamknęli pudełko.
                      Nazajutrz zakopali je w opuszczonym ogródku – tam, gdzie ukryli się po tym,
                   jak Michał zeskoczył z wozu.
   254   255   256   257   258   259   260   261   262   263   264