Page 187 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 187

Prezes nie mógł zasnąć. Okno było otwarte i z zewnątrz dobiegał uparty śpiew
                   świerszcza. Cienki, kłujący dźwięk wwiercał się w mózg, budząc niepokojące
                   myśli. Mordechaj Chaim walczył z upartym świerszczem. On, Mordechaj Chaim,
                   nie był Tytusem, a świerszcz nie był muchą . Nie, nie wstanie, aby zamknąć okno.
                                                      1
                   I tak by to nie pomogło. Umysłu przecież nie można zamknąć jak okna. Umysł
                   nie był posłuszny poleceniom, samowolnie snuł myśli. Mordechaj Chaim nie bał
                   się myśleć. Jego sumienie było czyste.
                      W gruncie rzeczy wciąż jeszcze miał szacunek dla siebie, dla swojego uporu
                   i odwagi. Był ulepiony z tej samej gliny, z jakiej lepi się bohaterów. Jeszcze ani
                   razu w historii Żydów, a może nawet w historii całej ludzkości, nie było takiego
                   bohatera jak on. Dzisiaj dobrze wiedział, jak blade było konwencjonalnie poj-
                   mowane bohaterstwo, tak zwany „odważny czyn”, bezczelny opór. Taki rodzaj
                   bohaterstwa był zwyczajnym chodzeniem po prostej linii, robieniem cięcia za
                   pomocą noża. Do tego niepotrzebna była ani cierpliwość, ani wytrwałość, ani
                   nawet mądrość. Prosta sprawa: idzie się i ryzykuje własnym życiem, a często
                   też życiem innych. Jaka to sztuka umrzeć w ten sposób?
                      Bohaterstwo Mordechaja Chaima było wyższego rzędu. Było z rodzaju tych
                   najbardziej niewdzięcznych, najsamotniejszych. On, bohater, był nierozumiany
                   nawet przez tych, dla których się poświęcał. Był znienawidzony przez tych, dla




                   1    Według jednej z legend Talmudu (traktat Gittin 56b) Bóg ukarał Tytusa Flawiusza za zburzenie
                      Świątyni Jerozolimskiej, zsyłając na niego małą muchę. Przez nos przedostała się ona do mózgu
                      Tytusa, gdzie przez siedem lat kąsała go i nie dawała mu spokoju bzyczeniem, aż w końcu przy-
                      czyniła się do jego śmierci. Kiedy otwarto mu czaszkę, znaleziono owada wielkości jaskółki, z mie-
                      dzianym dziobem i żelaznymi szponami.                             185
   182   183   184   185   186   187   188   189   190   191   192