Page 77 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 77

Rozentuzjazmowane były tylko dzieci. Nie czuły jeszcze tak mocno głodu.
                  Rodzice o to dbali. A gdy już, owszem, poczuły, wówczas nowe, szalone życie
                  pozwalało o nim zapomnieć. Wielkie, długie wakacje, zepsute w mieście z powodu
                  strachu przed niemieckimi chłopcami, przed razami i schwytaniem na roboty,
                  dopiero tu zyskały smak prawdziwej wolności. Getto stało się ogromnym jarmar-
                  kiem – pełnym nowości, nieoczekiwanych zdarzeń, prawdziwych, niezmyślonych.
                  I można było się bawić, w co tylko się chciało. Rodziców zajmowały ich własne
                  troski, popuścili więc cugli. Można się było nawet bawić w dorosłych: zbierać
                  drewno na opał, nosić wodę, uczyć się gotować. A gdy się ktoś zmęczył, równie
                  przyjemnie bobrowało się po ulicach, oglądało wbijanie słupów wzdłuż Zgierskiej
                                                 3,
                  i innych ulic; biegało na Bałucki Rynek  gdzie wzniesiono drewniane konstrukcje
                  i otoczono je drutami – budzący grozę plac, którym rządzili Niemcy, i gdzie wciąż
                  kręciły się auta i ciężarówki. A ponieważ mówiło się, że prezes Rumkowski po-
                  rusza niebo i ziemię, żeby dzieci nie pętały się po getcie, i że gotów jest wkrótce
                  otworzyć szkoły, dzieciarnia spieszyła jak najlepiej wykorzystać beztroskie dni,
                  póki trwają…


                                                    *



                     Pierwszy wiosenny dzień getta zbudził się prawie niezauważenie na ulicach
                  i w zaułkach, na podwórzach i placach. Powietrze stawało się łagodne, lekkie;
                  niebo – coraz wyższe i bardziej niebieskie; ziemia – suchsza i czystsza.
                     Do kwietnia nikt na podwórzu przy Lutomierskiej nie spoglądał na drzewo
                  wiśni. Ot, stało sobie pod płotem, gdzieś tam na dole, o cienkich, nagich gałę-
                  ziach, jakby narysowanych ołówkiem na szarym tle; część gałęzi wyciągniętych
                  i rozpostartych ku niebu, część zaś – zgiętych jak palce kościstej dłoni.
                     W kwietniu drzewko przemieniło się w drzewo. W ciągu nocy pokryło się
                  zielenią; wiotkim i subtelnym seledynem, świeżym i jedwabistym – wręcz prze-
                  zroczystym. Każdy mały listek przypominał delikatną, wiotką skórę noworodka,
                  a szelest drobnych liściastych pączków budził w uszach echo nowo narodzonego,
                  pierwszego śmiechu.
                     Po kilku dniach listki rozwinęły się, otworzyły zupełnie, a ich skórka nabrała
                  pełni i krzepy, zaś barwa pociemniała, zgęstniała. Minęło kolejnych kilka dni
                  i nie dało się już dojrzeć gałęzi, tylko zieloną czuprynę, szeleszczącą i poszep-
                  tującą przy każdym podmuchu wiatru. Pomiędzy liśćmi nabrzmiewało też coś




                  3    Na Bałuckim Rynku, w samym sercu getta, w drewnianych barakach znajdowała się niemiecka
                     ekspozytura Zarządu Getta (Gettowervaltung), a także Centralny Sekretariat z Biurem Przełożo-
                     nego Starszeństwa Żydów, czyli Chaima Mordechaja Rumkowskiego.    75
   72   73   74   75   76   77   78   79   80   81   82