Page 75 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 75
Zima znów wybuchła z całą mocą. Wichury gnały jedna za drugą. Mróz szczypał
i piekł. Śnieg nie przestawał zasypywać ulic, dróg, domów i podwórzy. Trwało to
cały miesiąc, i nawet starcy nie potrafili sobie przypomnieć, czy kiedyś przeżyli
tak mroźną zimę. A kiedy na początku marca mrozy trochę odpuściły, od rana
do nocy padać zaczęły niekończące się deszcze. Wiatr stał się jeszcze prze-
nikliwszy i trudno było powiedzieć, co lepsze: wcześniejsze mrozy czy obecna
nieustająca plucha.
Ulice Bałut stały się bagnistym, lodowym morzem. Tam, gdzie chodniki nie
były brukowane, groziło wręcz utopienie się w brunatnej brei.
Błoto leżało nie tylko na ulicach i podwórzach. Wypełniało bramy, wejścia
do kamienic, dostawało się do mieszkań. Jak lepka, lodowa larwa pełzło po
getcie; przylepiało się do płaszczy przechodniów, obrastało ich buty, moczyło
kobiece pończochy i męskie spodnie – a gdy gdzieś przejeżdżał wóz, ochlapywał
nim ludzkie twarze, ramiona, plecy. Szyby domów były oblepione błotem; mury
i płoty – błotem połatane. Wyglądało tak, jakby nie pochodziło ono z tej ziemi,
lecz dosłownie spadało z nieba.
Wraz z błotem do getta zajrzał głód. Z początku był jeszcze łagodny. Dawał
o sobie znać w wyblakłych twarzach, pozwalał wyczytać się z oczu – nie tyle ze
względu na sam głód, co strach przed nim. Ale z biegiem dni stawał się wciąż
bardziej dojmujący. Krzyczał coraz donośniej i bezczelniej.
Błotnista larwa nie przemieszczała się nocą. Po zmroku leżała nieruchomo
w szponach mrozu, który skuwał ją pierzastą, lodową glazurą. Za to robak głodu
nie znał wytchnienia. Także nocą pełzł po Bałutach. Ludzie kładli się już spać
bez kolacji. Kręcili się na posłaniach i z przerażeniem wsłuchiwali w burczący
żołądek. Zliczali godziny do świtu, aby móc wyruszyć na ulicę i zmierzyć się
z kolejnym utrapieniem; znaleźć kęs strawy, aby wypełnić wewnętrzną pustkę. 73