Page 76 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 76

Całymi dniami ludzie szczelnie wypełniali ulice. Wyglądało to tak, jakby wszys-
               tkie kamienice opróżniły się, a mieszkańcy wysypali z nich, by kłębić się w błocie
               niczym mrówki w mrowisku. Dawało się odczuć napięcie, podniecenie, irytację
               w tym kłębowisku, a często też – beznadzieję. Ludzie wędrowali z jednej uliczki
               na drugą, wciąż w kółko, tam i z powrotem – nie czerpiąc nawet odrobiny tej
               przyjemności, której wolno im było zakosztować: przyjemności chodzenia swo-
               bodnie po dworze – czego nie zaznano od miesięcy. Nie trzeba było się bać ciosu
                                     1
               w plecy czy „Komm Jude!”  i schwytania na roboty. Mieszkańców getta chroniły
                                                                                2
               słupy z małymi, okrągłymi tabliczkami z napisem: „Achtung! Seuchengefahr!” .
                  Lecz cóż z chodzenia po ulicy, przyglądania się morzu twarzy ze świadomością,
               że to wszystko swoi, synowie Izraela, z którymi jest się związanym pochodzeniem
               i losem, gdy nie można było nawet przyjaźnie spojrzeć sobie w oczy; ponieważ
               jeden jawił się drugiemu jako ten, który kradnie mu strawę od ust.
                  Stojący na rogach i mający jeszcze czym handlować oblegani byli przez
               klientów. Ludzie kupujący za ostatni grosz kromkę chleba, kilka ziemniaków,
               patrzyli na handlarzy jak na bogaczy, zdzierców – nie życząc im przy tym ni-
               czego dobrego. Wszyscy razem zaś z nienawiścią spoglądali na lepiej ubranych
               przechodniów, którzy jeszcze nie zdążyli zaznać nowego utrapienia. Jednakże
               to właśnie syci, nadal posiadający zapasy żywności, pieniędzy, kosztowności
               i przedmiotów na sprzedaż, denerwowali się najbardziej. Rozumieli, że to, co
               uchodziło w mieście za duży majątek, tu zaczynało przeciekać im przez palce.
               Głód, niegdyś gość u nich nieznany, pukający do cudzych drzwi, czaił się teraz
               u ich progów. A ponieważ był tak obcy, tak nieznany, tym bardziej się go bano;
               zwłaszcza że czyhał tu, w nieoswojonym miejscu, na cudzych, brudnych podwó-
               rzach z cuchnącymi śmietnikami; na wąskich, źle wybrukowanych ulicach, pełnych
               dzikiego gwaru, wulgarnej mowy. Nie byli przyzwyczajeni do mieszkania wśród
               prostego, pozbawionego manier tłumu.
                  Owi dotychczasowi szczęśliwcy, posiadacze, czuli się jeszcze bardziej zagu-
               bieni niż pozostali – jeszcze bardziej rozkojarzeni. Gnali jak zahipnotyzowani, jak
               ogarnięci koszmarem, biegali z jednego biura do drugiego; rzucali się na kilka
               honorowych posad, które miały powstać. Pukali do drzwi, szukali rad, kontaktów
               w gabinecie pana Rumkowskiego, protekcji u jego sekretarek i pomocników.
               A w poczekalniach, w korytarzach nowo mianowanych oficjeli spoglądali po
               sobie – jeden dawny przedsiębiorca na drugiego – jak wilki, gotowe gryźć się
               dla suchej kości.



               1    Podejdź, Żydzie! (niem.).
               2    Uwaga! Zagrożenie epidemią! (niem.) – tablice ostrzegające, że w wyodrębnionych dla Żydów dziel-
                  nicach panuje epidemia, tyfus i inne choroby, wieszane były w różnych miastach i miasteczkach,
                  w których Niemcy organizowali getta. Miały one odstraszyć mieszkańców od wchodzenia na teren
         74       żydowskich osiedli, także po to, by Żydzi nie otrzymywali pomocy z zewnątrz.
   71   72   73   74   75   76   77   78   79   80   81