Page 455 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 455

– To też przeznaczenie, on się tak nazywał ze względu na mnie.
                     – Jest pan mistykiem.
                     – Ja? Ja jestem realistą! – po raz pierwszy zobaczył, że się uśmiecha.
                     Kucharka Rejzl weszła z półmiskiem czulentu. Rozochocony Zybert rozśpiewał
                  się: – „Co my tu siedzimy jak stare baby, lepiej się zabierzmy do jakiej zabawy!”
                     Kucharka Rejzl szła od jednego gościa do drugiego, stawała mu za plecami
                  i sięgała korpulentnymi, nagimi ramionami do talerzy, rozdzielając wielką łyżką
                  porcje czulentu z mięsem. – Jedzta, jedzta, kochanieńkie, jedzta, jedzta, kocha-
                  nieńcy – zgodnie ze swoim zwyczajem zwracała się do każdego w liczbie mnogiej.
                  Łyżki się rozdzwoniły. Samuel chodził wokół z butelką i napełniał kieliszki.
                     – Ale pycha! – Zybert przytknął końce palców do warg i donośnie cmoknął.
                  – Rejzluniu! – wykrzyknął trochę wstawiony. – Może mogłabyś też trochę pobyć
                  u mnie kucharką, kochaneczko?
                     Twarz Rejzli błyszczała z radości i potu. – A nawet jak by mnie pan ozłocił,
                  panie Zybert, kochanieńki, to też mnie pan nie przekabaci! Ja już mam własnych
                  państwa, oby mi długo żyli!
                     – Brawo! Brawo! – klaskał pan Waldman, komisarz oddziału finansowego.
                  Miał słabą głowę i od wypitego kieliszka język mu się plątał. Z natury był milcz-
                  kiem. – To jest wierność! – chwalił Rejzlę. – To jest oddanie! Gdzie to jeszcze
                  widać w dzisiejszych czasach, moi przyjaciele? Nawet między krewnymi tego nie
                  ma, nawet między mężem i żoną, rodzicami i dziećmi. – Nagle spoważniał. – Nie
                  sądzicie, przyjaciele – urwał, trzymając resztę przeżuwających gości w napięciu,
                  aż kęs zsunął mu się do gardła – nie sądzicie, że my, Żydzi, powinniśmy stać na
                  wyższym poziomie moralnym w takiej sytuacji? Te historie, o których się słyszy!
                  Dzieci kradną chleb rodzicom... siostra wyjada bratu... – Jego żona, poważna,
                  ciemnowłosa matrona, poważnie przytaknęła ruchem głowy.
                     – Straszne, straszne – pozostałe kobiety elegancko dmuchały na łyżki pełne
                  czulentu.
                     – My, Żydzi, którzy chlubimy się naszą etyką – ciągnął pan Waldman i roz-
                  koszował się przy tym kawałkiem mięsa, który miał w ustach – powinniśmy tu
                  żyć jak bracia. Bo jeśli nie, to jaki jest pożytek z całej naszej Tory, skoro w nie-
                  szczęściu odstawiamy ją na bok?
                     – Lud jest bardzo ciemny – zauważyła „hrabina Helena”, szwagierka Prezesa.
                  – Sądzę, że my, inteligencja, nie wypełniamy naszych obowiązków. Nie zajmuje-
                  my się w wystarczającym stopniu pracą społeczną – w swoje na wpół otwarte,
                  pomalowane usta zręcznie wprowadziła na koniuszku łyżki kawałeczki czulentu.
                     Żona komisarza policji poczuła się dotknięta jej uwagą: – Mnie tego pani nie
                  może wyrzucać, pani Heleno. Już od miesięcy zbieram starą pościel i ubrania
                  dla dzieci szkolnych.
                     Żwawa, ładna kobieta, nowa towarzyszka życia jednego z adwokatów, ko-
                  kieteryjnie-poddańczo zwróciła twarz do Rumkowskiego: – A ten wspaniały
                  pomysł, który zawdzięczamy geniuszowi Prezesa, że Żydzi mają na zimę odciąć   453
   450   451   452   453   454   455   456   457   458   459   460