Page 399 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 399
A mówią, że to żydowski pisarz, że och i ach! Wrzeszczy, jakby świat należał
do niego. Nie ma sąsiadów, znajomych! Ale sobie z pewnością pomaga. Takimi
moralistami są ci, co stoją na piedestale.
Kolejka ciągnęła się przez pół ulicy, a panował nieznośny upał (wcześniej
skarżono się na mrozy, teraz na upały. Jak byś chorego nie położył – wciąż mu
źle). Dopiero gdy zaszło słońce, można było odetchnąć. Także kolejka nieco
się zorganizowała. Przyczyną była rezygnacja. Dobry towar i tak już rozdano.
Ledwie uszedłem z życiem z torbą odpadków. W drodze do domu napotkałem
grupę ludzi z workami na plecach. Byli to ochotnicy do wyjazdu . Zdaje się, że
3
pewnego pięknego dnia sam rzucę wszystko i się zarejestruję. Może nie będę
potrzebował do tego protekcji.
Porządnie pociemniało mi w oczach dopiero wtedy, gdy wróciłem do domu
i otworzyłem torbę. Połowa brukwi była spleśniała, a z marchewek trzeba było
odkrajać całe kawałki. Mama dała mi popalić. Wszyscy na ulicy mówili, że przy-
jechał ładny towar, a przywieziono wyłącznie odpadki. Abramek demonstracyjnie
zabrał kartki na jedzenie i oznajmił, że od dzisiaj sam zajmie się odbiorem pro-
duktów. Nie smakowała im też kolacja, którą ugotowałem. Mieli co krytykować.
Umyłem naczynia i wyszedłem z domu.
Umówiłem się z Rachelą, że pójdziemy razem na akademię majową. Ale
przeszła mi ochota na spotkanie z nią czy z kimkolwiek innym. (Akademia. Będą
dodawać otuchy. Mamić sam lubię. Nie znoszę, gdy robią to inni. Z zeszłotygodnio-
wego przemówienia Churchilla dawało się wywnioskować, że wojna potrwa całą
wieczność. Sam mówi, że Anglia zbiera baty. Ale twierdzi, że końcowe zwycięstwo
będzie należeć do nich. Może do nich, lecz nie do nas, a z pewnością nie do mnie.)
Gdy wszedłem w bramę, wyszedł mi naprzeciw Berkowicz z wypchaną torbą.
Chwycił mnie za rękaw: – Słuchaj pan, nie mogę robić wyjątków – zagotował się
zaraz, jak miał w zwyczaju. Chciałem się wyrwać, ale nie puszczał. – Odrobina
sprawiedliwości musi być – potrząsał mną. – W czym jeden jest lepszy od dru-
giego, co? A ja muszę dbać o posadę. Jestem tylko woźnym…
Wskazałem na jego grubą torbę: – Ładnie pan ją chroni!
– To? To? – zaczerwienił się jak burak. – To moja racja! – Patrzcie tylko.
Nie znoszę go. Nikt go nie znosi. Przedrzeźniają jego mowę, jak się denerwuje.
Roztrzepana, komiczna postać.
Włóczyłem się po ulicach. Wieczór był przyjemny, ulice czyste, suche, powie-
trze łagodne. Jak zwykle dookoła kłębiła się młodzież, parami lub w grupach,
rozmawiając, żartując i śmiejąc się. Poczułem się samotny, przejęty litością wobec
3 W 1941 r. trwała rekrutacja chętnych na roboty poza gettem, głównie na nasypach kolejowych
i do budowy dróg. W tym czasie zgłaszających się do wyjazdu było bardzo dużo, łodzianie liczyli
na lepsze warunki życia niż w getcie. Jak podaje Kronika tylko w ciągu kilku dni maja wyjechało
blisko 700 osób. 397