Page 397 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 397
w piasek, tchórzem, który boi się prawdy. Ech, trzeba przestać myśleć. Może
myślenie też zabiera energię z ciała? Warto by się dowiedzieć.
Niedawno przeczytałem wszystko, co napisałem tu, w tych zeszytach, od
początku wojny. Mój stosunek do pisania zmienił się w ciągu tego półtora roku.
Początkowo miałem na celu prowadzenie kroniki. Teraz to bardziej rozmowa,
którą prowadzę sam ze sobą. Tak, staram się być jak najbardziej szczery ze sobą.
Gdy czytam te strony, czuję ów wysiłek, ale nie szczerość. Rzeczywiście zapisuję
prawdę, a jednak – nie całą. Czuję się tak, jakbym z każdym napisanym słowem
schodził do ciemnego tunelu o wielu schodkach, w którego głębi czeka na mnie
ważny list. Pisząc, zbiegam w dół kilka stopni (dopóki jest na nich nieco światła).
Lecz nagle przeraża mnie ciemność, głębia, więc się zatrzymuję, wdrapuję z po-
wrotem na górę. Potem znów nieco schodzę. Czasem stopień więcej, czasem
mniej. Ale do listu nie docieram. Nie jestem w stanie go dosięgnąć, a może po
prostu boję się tego, co w nim odnajdę?
Wygląda na to, że nie tylko ja zmagam się z takimi myślami. Niedawno
rozmawiałem z Rachelą. Oczywiście nie zdradziłem jej moich problemów, tylko
pozwoliłem mówić, ona zaś dość jasno formułowała to, co we mnie jest zamglone
i niewyrażalne.
– Nawet, gdy wydaje mi się, że mówię prawdę – powiedziała – jawi mi się ona
jako kłamstwo. Gdy zaprzeczam kłamstwu i zdaje mi się, że to, co zamierzam
powiedzieć, jest prawdą, również czuję, że to kłamstwo. Więc w jaki sposób do-
brnąć do prawdy? Jak zerwać maskę oszustwa z jej twarzy? Czy w ogóle prawda
ma twarz? Na czym polega prawda o życiu? Może dzieje się z nią to samo, co
z główką kapusty? Ściąga się jeden liść i napotyka kolejny, a tymczasem kapusta
maleje i maleje, aż pod ostatnim listkiem nie ma już niczego – i taki jest koniec,
a być może i jedyna prawda.
Wracając więc do oceny mojego dziennika, dochodzę do wniosku, że chociaż
starałem się przynajmniej częściowo przysłonić mój egocentryzm, widać go
jednak jasno, gdy czyta się między wierszami. Zrobiłem z siebie szlachetnego,
nieszczęśliwego bohatera, który rozpływa się wręcz z litości nad sobą. A ile
miejsca poświęciłem ludziom, którzy odgrywają rolę w moim życiu? Prawie nic.
Ponieważ prawdą jest, że nikt w tej chwili nie gra żadnej roli (oprócz mnie sa-
mego). Kiedyś zwykłem pisać o Racheli, ale tylko w początkowej fazie. O Marku
i Icchoku prawie nigdzie nie wspominam. A przecież uważam ich za najlepszych
przyjaciół, nawet dzisiaj. Co mnie dziś z nimi łączy?
Przed wojną nazywaliśmy nasz trójkąt Lotną Brygadą. Byliśmy nierozłącz-
ni. Spotykaliśmy się w organizacji, należeliśmy do tej samej drużyny piłkar-
2
skiej Morgnsztern , a z Markiem opowiadaliśmy sobie historie o gimnazjum,
2 Morgnsztern (Jutrznia, Jutrzenka) – stowarzyszenie na rzecz rozwoju kultury fizycznej wśród mło-
dzieży żydowskiej działające w międzywojennej Polsce, powołane przez Bund w 1926 r. 395