Page 402 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 402

zabierał nas do lunaparku. Troszczył się o mamę. Dlatego chcę się zemścić. Wiem
               doskonale, że nie opuszczę getta. Ale tego jednego pragnę dożyć.
                  Zacząłem go wyśmiewać i zapomniałem, że czasami nachodzą mnie te same
               myśli. Dałem mu zastrzyk mojego hurraoptymizmu – sztucznego, udawanego,
               który tak dobrze rozprowadzam między ludźmi. Z pewnością wiedział, że to tylko
               pozory. A jednak, ku mojemu zaskoczeniu, całkiem szybko pomogło. Przez kilka
               godzin fantazjowaliśmy, w jaki sposób moglibyśmy zorganizować opór.
                  Potem przyszedł Marek. Wygląda lepiej ode mnie i Icchoka, zwłaszcza od
               Icchoka. Icchok nie jest już sobą z dawnych lat. W ogóle. Ech, ta jego niegdysiejsza
               okrągła buzia! Różowe policzki i włosy jak z owczej wełny – przypominał aniołka
               ze świętego obrazka, taki szlachetny, rozmarzony. Mówiło się, że po kryjomu
               pisze wiersze. A do tego był dobrym sportowcem, niezwykle upartym! Uczył się
               krawiectwa, ale samodzielnie przeszedł kurs gimnazjum i zawsze odpytywał mnie
               i Marka. Nawet łaciny sam się nauczył, z pamięci recytował Owidiusza i Wergiliu-
               sza. Tak długo mnie męczył, żebym grał z nim w szachy, aż mi dorównał. A jakiż
               zapał, jakiż ogień w nim płonął, jak dobrze było z nim spędzać czas, wygłupiać
               się! A teraz czym się stał? Wyłącznie „klepsydrą”. Oczy – podkrążone. Włosy
               ogolone, zapadnięte policzki pokryte blond meszkiem. Nie goli się. – To nie ma
               znaczenia – powiada, a jego twarz wygląda jakby był dwadzieścia lat starszy.
                  Ale Marek, jako się rzekło, wygląda jak człowiek. Nic dziwnego. Jego mama
               i ciocia Sonia podsuwają mu pewnie dodatkowe kęsy. Ubrany też jest czysto, jak
               należy. Jedyny z nas dalej się uczy i jest zapalonym działaczem partyjnym. To już
               nie ten stary, przygaszony Marek, którego spotkałem w drodze do getta. Ładnie
               pachnie – optymizmem. Nic dziwnego, że młodzież i dzieci się do niego kleją,
               że żadne przedsięwzięcie nie ma bez niego smaku. Też trochę podrósł – nawet
               bardziej niż ja, ale to nie zachwiało jego proporcji.
                  Marek chętnie dołączył do naszej dobrej atmosfery i na zwyczajowe pozdro-
               wienie Icchoka: Memento mori! – odpowiedział śmiechem. Wyjął z kieszeni małą
               mapę kreśloną ołówkiem i przekazał kilka mało istotnych wiadomości, których
                                                       5
               najważniejszym punktem była dymisja Mołotowa . Ja uważałem to za „doniosłe”,
               decydujące wydarzenie i nie dawałem im rozmawiać o niczym innym. W ogóle
               nie pozwalałem im mówić. Nabrałem takiego entuzjazmu, że sam zacząłem
               wierzyć w moje słowa i chłopaki też się zarazili (moje zdolności aktorskie są nie
               do opisania!).
                  Później Marek wytłumaczył nam kilka zasad trygonometrii, a mój hurraopty-
               mizm obniżył się o jakieś dziewięćdziesiąt stopni (na wewnętrznym termometrze).
               Nie mogłem przemóc zazdrości, że Marek idzie naprzód, ja zaś stoję w miejscu.




               5    Wiaczesław Mołotow (1890–1986) – polityk radziecki, w sierpniu 1939 r. jako premier ZSRR
                  podpisał z Niemcami akt o nieagresji, który ułatwił Hitlerowi rozpoczęcie II wojny światowej.
         400      6 maja 1941 r. stanowisko premiera przejął Stalin.
   397   398   399   400   401   402   403   404   405   406   407