Page 398 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 398

obgadywaliśmy nauczycieli i kolegów, dyskutowaliśmy na temat przedmiotów.
               Icchok, który nie chodził do gimnazjum, lubił te tematy tak samo jak my. Ale
               najważniejsza pozostawała polityka. Najbardziej na prawo był Marek, przeciw-
               nik rewolucji społecznej. Icchok z kolei dzierżył własną chorągiewkę: Związek
               Radziecki. Nie zwracał uwagi na moskiewskie procesy i otwarty antysemityzm
               Stalina, postrzegał Wschód jako raj na ziemi. Ja znajdowałem się pomiędzy nimi,
               broniąc pozycji centrowych.
                  Tak było przed wojną. Teraz nasza konstelacja uległa pewnym zmianom.
               Icchok został radykalnym zwolennikiem Poalej Syjon Lewicy, Marek – aktywistą
               w naszej partii, ja zaś stałem się zupełnie obojętny na politykę partyjną. Dlaczego?
               Ponieważ wydaje mi się komiczna ta cała zabawa w partie i partyjki w getcie, to
               krzyczenie, że szykuje się kadry na później. Według mnie getto powinno stworzyć
               jedną partię, która walczyłaby o jak najszybsze wydostanie nas stąd. Resztę
               można pozostawić na czas po wyzwoleniu. To jednak wyrażam jedynie tu, na
               papierze. Nie bacząc na moją organizacyjną pasywność, działam intensywnie:
               biorę udział w dyskusjach polityczno-partyjnych i zajmuję stanowisko, jakby było
               już dzień po wyzwoleniu.
                  Odejście Icchoka do syjonistów było ciosem dla mnie i Marka. Długie tygodnie
               nie spotykaliśmy się z nim z tego powodu. Potem usłyszeliśmy, że ma „odwap-
               nienie kości”, kolejną nowoczesną chorobę getta, i po pracy nie wychodzi. Marek
               i ja zaszliśmy do niego – i porządnie się pokłóciliśmy. To pomogło rozładować
               napięcie między nami (jak wtedy, gdy przekłuwa się pęcherz). Teraz, gdy się
               spotykamy, nie unikamy dyskusji, a jednak czujemy się sobie bliżsi. Doszedłem
               też do wniosku, że każdy pogląd, nawet polityczny, jest ściśle związany z osobi-
               stym życiem człowieka.

                                                 *



                  Wczoraj przerwałem pisanie. Już kilka dni, jak wyczerpały się zapasy marchwi
               i brukwi, a plac warzywny opustoszał. Wczoraj wreszcie nadeszła dobra nowina,
               że będą wydawać racje. Poszedłem tam zaraz po pracy, ale jeszcze nie dzielili.
               Wróciłem do domu, żeby poczekać, i przez ten czas sporządziłem kilka notatek.
               Trafiłem na dobry moment. Mama była w pracy w obieralni, a Abramek w szkole
               (chodzi na drugą zmianę).
                  Oddałem się więc pisaniu, a gdy wróciłem na plac warzywny, napotkałem tam
               już kolejkę czekających na śmierć. Wepchnąłem się w kłębowisko i zauważyłem,
               że nasz sąsiad, literat Berkowicz, jest „woźnym” przy drzwiach. Nabrałem otuchy.
               Wepchnąłem się pomiędzy policjantów, którzy pilnowali porządku, powadziłem
               z tłumem i dobiłem bliżej Berkowicza. On jednak, ten wyrzutek, rozjuszony
               i rozpalony, nawrzeszczał na mnie, aż się zapluwając: – Nie mam tu żadnych
         396   sąsiadów! Nie mam żadnych znajomych!
   393   394   395   396   397   398   399   400   401   402   403