Page 308 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 308

młodzieniec również się nie przejmował. Nie przyszło mu do głowy, aby – wzorem
               innych mieszkańców getta – odczytywać z humoru Prezesa, czy rzeczy się mają
               dla Żydów dobrze, czy też nie, czy należy się spodziewać lepszej racji żywnościo-
               wej, czy – broń Boże – złego dekretu. Dla niego człowiek był tylko człowiekiem.
                  Josiemu nigdy nie przeszło przez myśl, aby prosić Prezesa o jakieś szczególne
               przywileje. Przede wszystkim brzydził się wykorzystywać ludzką przyjaźń i czerpać
               z tego osobiste profity. Po drugie, podobnie jak jego bracia, wrodził się w ojca.
               Jego usta nie potrafiły błagać. Co się należało, tego się człowiek domagał, a kiedy
               nie miał czego żądać, siedział cicho. A poza tym Josi nie miał na co narzekać.
               Jemu i jego młodej żonie żyło się lepiej niż wielu innym, nie chciał się dorabiać
               fortuny w getcie. A jeśli chodziło o jego rodzinę, o pomoc choremu ojcu, robił, co
               mógł – często zanosił do domu odrobinę jedzenia, dzielił się pensją. Wiedział, że
               wykarmienie trzech wygłodniałych braci i tak było ponad jego siły, czyż bowiem
               on sam mimo wszystko nie chodził cały czas głodny?
                  Ale teraz Josi miał dylemat. Jego brat Motl wraz z innymi delegatami z resor-
               tu stolarzy, którzy zostali aresztowani po strajku, nadal przebywał w więzieniu.
               Przez kilka pierwszych dni w sprawie aresztowanych próbowali interweniować
               majstrzy, kierownik oraz przedstawiciele partii. Ale Prezes ostrzegł, że każ-
               dy, kto przyjdzie do niego w tej sprawie, dostanie po twarzy. Robotnicy i ich
               przywódcy mieli dostać nauczkę, żeby raz na zawsze przeszła im ochota do
               buntu.
                  Szejna Pesia nie przepuściła dnia, żeby nie odwiedzić Josiego i nie poskarżyć
               się przed nim. Nie mogła pojąć, jak jeden brat może nie chcieć uratować drugiego.
               Josi posyłał przez nią do domu pieniądze na leczenie ojca i trochę ziemniaków
               dla braci, ale na jej prośby i krzyki nie odpowiadał. Aż zaczął wstawać każdego
               rana z postanowieniem: „Dzisiaj to zrobię. Zwrócę się do niego, aby uwolnił
               mojego brata, poproszę go”. I wtedy zdarzyło się, że kiedy przyszedł do pracy
               i Prezes zatrzymał się przy nim, ręce chłopca zaczęły drżeć. Nie mógł spojrzeć
               staremu w oczy. Rumkowski przestał być sąsiadem, z którym można sobie tak
               po prostu pożartować i pogadać. Prezes stał się potężnym człowiekiem, który
               ma w swoich rękach życie jego brata, Motla. I twarz Josiego przestała jaśnieć,
               stała się zatroskana jak inne twarze w getcie, a Prezes przestał ją zauważać.
               Zadanie chłopca stało się jeszcze trudniejsze i w tej rozterce zupełnie nie mógł
               pracować. Często brał „przepustki” na godzinę-dwie, aby po prostu pochodzić
               po getcie, uciekając od postanowienia.
                  Nagle zaczął czuć zmęczenie całego ciała i duszy. A getto, po którym spa-
               cerował, zdawało się tak samo znużone jak on. Miał wrażenie, że domy ledwo
               stoją na fundamentach, jakby ciągnęły w dół, przytłoczone życzeniem Josiego,
               który chciał, by zapadły się w ziemię. Czarne, długie plamy, dziwne palce wilgoci,
               ciągnęły się z zaśnieżonych dachów wzdłuż murów aż do samego dołu. Brudne
               okna, zaparowane, umazane śniegiem i błotem, wyglądały jak oczy jego ojca,
         306   Iciego Meira – szkliste i zmęczone. Część okien o wybitych szybach, z dziurami
   303   304   305   306   307   308   309   310   311   312   313