Page 257 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 257

*



                     Rozstanie panny Diamant z Szejndl przebiegło w inny sposób. W czasie,
                  kiedy zaczęły prószyć pierwsze śniegi a lekki mrozik utwardził błoto, co kilka
                  dni w pokoju nauczycielki pojawiali się pracownicy urzędu mieszkaniowego.
                  Mierzyli jego długość i szerokość, z powagą zapisywali wszystko w książce,
                  po czym znikali, aby za kilka dni przyjść znowu i robić to samo. Nie zważając
                  na przerażoną staruszkę, szeptali między sobą, coś przeliczali, przy czym nie
                  odpowiadali na żadne z jej pytań. Aż pewnego szarego poranka nadszedł nakaz
                  przesiedlenia. Jej pokój został przeznaczony dla pięcioosobowej rodziny, a ona
                  sama przydzielona do mieszkania po drugiej stronie getta, w którym mieszkała
                  rodzina zupełnie obcych jej ludzi.
                     Szejndl kipiała z gniewu, gdy panna Diamant pokazała jej ów dokument.
                  Pobiegła do urzędu mieszkaniowego, waliła w biurka, groziła pięściami, ale nic
                  to nie pomogło. Nawet Walentino, któremu nie dawała spokoju, nie mógł niczego
                  wskórać. Nie miał poparcia w „bezdusznym urzędzie”.
                     W wyznaczonym dniu Szejndl pomogła nauczycielce spakować rzeczy, po
                  czym przy pomocy tego samego wózka ręcznego, na którym kiedyś przywiozła
                  do getta Friedego, przewiozła dobytek nauczycielki, jednak nie pod wskazany
                  adres, do obcych ludzi, ale do mieszkania kolegów nauczycielki – profesorostwa
                  Lustikmanów.
                     Całą drogę, w czasie której obie pchały wózeczek, Szejndl nie przestawała
                  pomstować na urzędników i wszystkie szychy, które rządzą światem. Nie mogła
                  wybaczyć pannie Diamant, że ta nie wykorzystała protekcji wysoko postawione-
                  go człowieka, jakim był jej sąsiad Samuel Cukerman, rodzony ojciec jej własnej
                  uczennicy – i nie przestawała pouczać starszej pani, jak to człowiek powinien
                  zachowywać się w getcie. W końcu, gdy przybyły na nowe miejsce i wyładowały
                  rzeczy, Szejndl i panna Diamant objęły się. Szejndl przysięgła, że będzie przy-
                  chodzić i odwiedzać panią psorkę, że „nie spuści jej z oka” – przy czym obie
                  płakały, wiedząc, że tak jak getto może w dziwny sposób połączyć ludzkie losy,
                  tak też może w dziwny sposób je rozdzielić.
   252   253   254   255   256   257   258   259   260   261   262