Page 158 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 158

– To nie to, prawda, doktorze? – uśmiechał się krzywo, powoli się ubierając.
               Wydawało mi się dziwnie nienaturalne, że miał tak czystą bieliznę.
                  – Jeszcze pana odwiedzę – podałem mu rękę.
                  Zatrzymałem się na chwilę przy łóżku. Dziecko spało z uniesionymi nóżkami.
               Zazdrościłem mu. Przy drzwiach odwróciłem się do mojego gospodarza: – Na-
               zywa się pan...
                  – Winter, Wladimir Winter . Podpisuję się dwoma literami wow .
                                       6
                                                                      7
                  Już na zewnątrz przypomniałem sobie, że widziałem jego obrazy na kilku
               wystawach, jeszcze w Warszawie, w latach studenckich.
                  A teraz druga część epizodu.
                  Zwlokłem się po schodach. Nic nie czułem. O niczym nie myślałem. Otoczyły
               mnie upał i duchota. Na dole, w bramie, wyjąłem kartkę z adresami, upewniłem
               się – tak, jeszcze tylko jeden. Nie było to daleko. Chciałem już wyjść na ulicę,
               kiedy przypomniałem sobie, że z góry, przez okno, widziałem druty i strażnika.
               Miałem tamtędy iść, ulicą wzdłuż drutów, obok strażnika. Ale te ulice są ostatnio
               wyludnione i puste, więc zawróciłem. Na pewno jest tu przejście podwórzami, od
               tyłu – pomyślałem. I wkrótce zobaczyłem je z daleka. Wystarczyło wyrwać z płotu
               kilka desek i przebić kawałek muru, a co za udogodnienie! Sprzyja wieczornemu
               życiu, przydaje się, by uniknąć tłoku na ulicach, żeby sobie skrócić drogę, kiedy
               człowiek się spieszy, a szczególnie – kiedy chce być bezpieczny.
                  Zacząłem przemierzać podwórze i pierwsze, co na nim zobaczyłem, to model
               Wladimira Wintera – chłopiec z obrazu. Podwórze było rozpalone i wyludnione.
               Wydawało się, że nawet w domach wokoło życie zanikło. A on tu siedział na
               wyschniętej studni – dokładnie, tak jak opisał Winter – pochylony nad książką.
               Obok niego kołowrót. Czy rzeczywiście jest takim cudownym dzieckiem, takim
               geniuszem, jak mówił Winter? Nie byłem na tyle ciekawy, by bliżej mu się przy-
               glądać. Trzymałem się bocznego muru, gdzie było trochę cienia. I tak idąc i spo-
               glądając na chłopca, zorientowałem się, że coś mi się w nim nie zgadza.
                  Siedział na wpół nagi, z uniesionymi wąskimi ramionami. Rzucały cień na
               książkę i na jego gołe kolana. Nie miał na sobie nic oprócz krótkich spodenek.
               Jego plecy, w pełnym słońcu, były opalone na brąz i błyszczące. Teraz zrozumiałem
               – nie nosił gwiazdy. To mi się w nim nie zgadzało. Uśmiechnąłem się do siebie.
               Zrobiłem wynalazek, jak przytwierdzić gwiazdę do nagiego ciała. Można by się




               6    Prawdopodobnie postacią, na której wzorowany był Wladimir Winter, był Izrael Lejzerowicz (1902–
                  1944), malarz i poeta. W getcie mieszkał przy ul. Rybnej 14a, gdzie znajdowało się jego studio,
                  w którym odbywały się wieczory artystyczne, czytano poezję, pokazywano obrazy. Lejzerowicz do-
                  tknięty widocznym kalectwem utrzymywał się, malując portrety. Malował nie tylko Rumkowskiego,
                  ale także portrety urzędników Kripo i niemieckich oficerów oraz przedstawicieli żydowskiej admi-
                  nistracji i policji.
         156   7    Litera wow – w alfabecie jidysz, dwie litery wow wymawia się jak „w”.
   153   154   155   156   157   158   159   160   161   162   163