Page 154 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 154

to nieludzkie. Dodałem, że również sprzeczne z etyką lekarską, ale że w getcie
               obowiązują inne prawa i inna etyka. Teraz, kiedy jesteśmy hermetycznie za-
               mknięci , na pewno szybko zabraknie lekarstw. Więc komu trzeba pomagać
                      5
               – tym, którzy mogą jeszcze wyzdrowieć, czy tym, komu lekarstwa i tak nie
               pomogą? Oby do tego nie doszło. Nawiasem mówiąc, w domach, u rodzin, zau-
               ważam tendencję, by oddawać beznadziejnie choremu cały cukier, całe masło,
               każdy kawałek mięsa. W międzyczasie reszta rodziny z tego powodu zaczyna
               chorować – i tak to wygląda. Trudno, w domach prywatnych to osobisty wybór
               i nie mamy prawa nikomu mówić, co robić z własnym jedzeniem. Ale szpital nie
               może się liczyć z sentymentami.
                  Widzisz, jak zimno i logicznie mówię, Mirele? Twój romantyczny Michał.
               Opowiadam Ci to jako przykład moich kłótni z Gutmanem, który maluje getto –
               a malując je, ucieka od niego. Jemu to dobrze. Mój fach nie pozwala mi oddalić
               się od nagiej rzeczywistości. Ostatnia iskra romantyzmu, z jakim wiązałem me-
               dycynę, wypaliła się. Nawet odbieranie porodów nie napełnia mnie tym samym
               uczuciem, co kiedyś. Wprost przeciwnie. Rodzenie dzieci w getcie uważam za
               przestępstwo. Noworodek nie pojawia się tu, by żyć, lecz by umrzeć – śmiercią,
               która nie należy do lekkich.
                  Kiedy widzę maleństwo Nadzi, patrzę jak się uśmiecha, pali mnie poczucie
               winy, choć nie jestem jej ojcem ani matką i nie ja przyniosłem je na świat. Co
               los zgotuje temu nowemu życiu, które wykiełkowało w getcie?
                  Epizod. Kilka dni temu, po południu. Upał. W powietrzu – duchota. Wszystko
               rozżarzone: mury, chodniki. Ogień lał się z nieba. Powietrze – gorąca, gęsta maź.
               Nie było czym oddychać. Ludzie ledwo się ruszali. Na ulicy widać było czerwo-
               ne, spocone twarze, przekrwione oczy, nagie, wilgotne dekolty nadchodzących
               z przeciwka.
                  Ledwo się wlokłem od jednego pacjenta do drugiego. Wspinałem się na
               schody w dusznych domach, jakbym zdobywał Everest. Byłem szczerze wdzięczny
               każdemu pacjentowi mieszkającemu na parterze. We wszystkich mieszkaniach
               uderzało mnie w twarz gorąco przewyższające jeszcze upał na ulicy. Było do-
               datkowo przesycone ciężkimi zapachami potu i moczu. Na rozrzuconej pościeli
               leżeli chorzy, jak kawały surowego mięsa, bez sił... Półnadzy. Po zakurzonych
               podłogach sunęły osłabłe, bose kobiety w otoczeniu dzieci. Kiedy pokazywałem
               się na progu, nie próbowały nawet doprowadzić do porządku ani siebie, ani
               mieszkania, co do tej pory zawsze robiły. Jeszcze niedawno wszędzie mi od razu
               podsuwano miskę z wodą i czysty ręcznik. Teraz musiałem się ich domagać.
               Jakaś apatia ogarnęła kobiety, ich chorych mężów i dzieci. Tylko tam, gdzie
               chorowała kobieta, w powietrzu wisiał niepokój. Dzieci były bardziej hałaśliwe,



               5    Getto łódzkie zostało hermetycznie zamknięte 1 maja 1940 r. i zarówno na wyjście, jak i wejście
         152      do getta trzeba było otrzymać specjalną przepustkę.
   149   150   151   152   153   154   155   156   157   158   159