Page 152 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 152

się zastanawiam. Odpowiadam sobie, że stałaś się dla mnie czymś mniejszym,
               a zarazem czymś większym niż po prostu – Tobą. Taką, jaką Cię widzę, kocham
               Cię miłością, której nikt nie może zniszczyć. Do Ciebie należy przyjąć ją lub
               odrzucić – o ile dożyję dnia Twego osądu.
                  Ona jest „pielęgniarką”. Piszę w cudzysłowie, bo jest taką pielęgniarką, jak
               ja tancerzem. Szukała pracy i przyszło jej do głowy, że najlepiej będzie podać się
               za pielęgniarkę, bo jest tu na nie zapotrzebowanie. A jeśli trzeba wybierać, to na
               położnictwie. Ta branża była jej najbliższa. Wiesz dlaczego? Bo sama właśnie
               urodziła dziecko. Jak daleko stąd do sztuki odbierania porodów? Żabi skok.
                  Pierwszego dnia, kiedy zobaczyłem ją przy pracy, zmyłem jej głowę. Potem
               dogoniła mnie na ulicy i zaczęła prosić, bym się nad nią zlitował i jej nie wydał,
               bo musi pracować. Zlitowałem się i pozwoliłem zaciągnąć na górę do jej pokoju.
               Tam wysłuchałem jej historii – od narodzin do dnia, kiedy urodziła się jej córe-
               czka. Oszczędzę Ci całej biografii, ale opowiem krótki kawałek o życiu w getcie.
                  Jej mąż należy do młodych, zdolnych ludzi. Świetnie sobie radzi. Kupował całe
               szynki u chłopów, którzy przychodzili do getta, a ona, Nadzia (tak ma na imię),
               gotowała je i sprzedawała. Potem wydostał skądś cały transport angielskich
               tkanin. Zerwał w mieszkaniu podłogę i schował pod nią ten skarb. Ale z pieniędzy,
               które oboje zarabiali, ledwo jej dawał na kawałek chleba. Kiedy musiała już iść
               do szpitala na poród – a było to w okresie przed zamknięciem getta – ten typek
               wziął ze sobą, co tylko zdołał, i zwiał. Wróciła z małą do pustego domu.
                  – Jedzenia mi nie brakuje – powiedziała mi. – Kiedy potrzeba mi pieniędzy,
               odrywam deskę, wyciągam kupon materiału i na jakiś czas wystarcza.
                  – To po co potrzebujesz pracy? – pytam ją.
                  Patrzy na mnie oczami zbitego zwierzęcia: – Czy ja komuś odbieram chleb od
               ust? Przecież potrzeba pielęgniarek... A tak łatwiej mi dostać trochę świeżego
               mleka. Co zrobię, jeśli nie będę miała czym karmić?
                  Chcesz wiedzieć, co mnie przy niej trzyma? W jej smutku jest coś, co mnie
               przyciąga. Nawet nie wiem, czy jest ładna. Ale jej oczy za mną chodzą, uległe,
               przerażone oczy, żebrzące – nie zostawiaj mnie samej.
                  Jej dziewczynka ma nie więcej niż osiem tygodni i rysy starca. Kiedy patrzysz
               na uśmiech takiego dziecka, rozpływasz się z czułości. Tak dobrze patrzeć, jak
               mała wyciąga rączki, nóżki. Nie ma jeszcze włosów i kiedy kładzie się rękę na jej
               nagiej czaszce, puls, który czuć pod jeszcze niezrośniętym ciemiączkiem, daje
               uczucie, jakby się miało pod palcami esencję ludzkiej bezradności.
                  Wiesz, kiedy najwięcej o Tobie myślę? Właśnie tam, w pokoju na górze, kiedy
               jestem z nią w łóżku. Myślę, jak wyglądałoby nasze wspólne życie, jak wyglądałyby
               nasze dzieci. Czasem zamykam oczy i wyobrażam sobie, że leżysz u mego boku
               – Ty, ta silna, ta zdrowa, ta dumna. Kiedy słyszę, jak dziecko gaworzy, wyobrażam
               sobie, że to nowe życie jest i mną, i Tobą.
                  Jak widzisz, moja wina jest podwójna. Zdradzam nie tylko Ciebie, ale i ją. Ale
         150   jeśli myślisz, że mam wyrzuty sumienia, mylisz się (jeszcze jeden minus na moim
   147   148   149   150   151   152   153   154   155   156   157