Page 124 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 124

w dwie figi i wyciągnął obie dłonie ku oknu. Rozległy się brawa. Ale Icie Meir, nie-
               siony patosem, nie miał cierpliwości czekać, aż aplauz ustanie: – Nasz żydowski
               naród, moje dzieci – chwycił za krawędź stołu, gdyż widocznie nogi odmawiały
               mu posłuszeństwa – nasz żydowski naród jest silniejszy od niemieckiego, oby
               zapomniano jego imię, i jeszcze go przeżyjemy! – Zaczął się niepewnie kiwać tam
               i z powrotem. Jego głos ochrypł: – Doczekamy rozebrania drutów! Wszystkich
               drutów na świecie!
                  – I będziemy mieć własny kraj, ojcze! – Josi, śmiejąc się, podniósł pięść,
               a jego towarzysze zaczęli bić brawo.
                  – Doczekamy tego, że będziemy tańczyć na ulicach! – ciągnął Icie Meir.
               – A wam, Josele, mój synu, i Awiwele, moja córko – zwrócił się do pary mło-
               dej, a strumień łez zalał mu oczy – niech będzie w szczęśliwą, w najlepszą
               godzinę! Kochajcie się, moje dzieci, na przekór naszym wrogom! Kochajcie
               się, a ja, wasz ojciec, życzę wam, żebyście oboje doczekali tej wielkiej, do-
               niosłej chwili… I własnych dzieci… – tu Icie Meir zaczął zmagać się z głosem,
               który  przestał  mu  służyć  (oczywiście  nie  przytaczam  przemowy  dosłow-
               nie, tylko ją streszczam). Przypadł do Awiwy, zaczął płakać i całować jej
               twarz.
                  Zrobiło się niezłe zamieszanie. Josi, gdy ujrzał ojca całującego pannę młodą,
               nachylił się do niego i jął głaskać jego siwą głowę. Widząc to, Szejna Pesia objęła
               całą trójkę rozpostartymi ramionami. Wkrótce przybiegli pozostali synowie, Srulik,
               Szolem, a nawet Motl, który zawsze wydaje mi się najbardziej oschły i zimny –
               i tym sposobem przy stole utworzył się zamknięty, rozszlochany, rozcałowany
               rodzinny krąg.
                  Ze wszystkich stron zaczęły się sypać życzenia: „Mazl tow, mazl tow!” – Szo-
               lem i Srulik, przytuleni i objęci, oderwali się od rodzinnego wianuszka i zaczęli
                                                  7
               rozlewać wino. Srulik zawołał: – Lechaim!  – i wszyscy chwycili za szklanki. To
               był właśnie moment, gdy spróbowano tajemniczego trunku.
                  Szejna Pesia ruszyła w kierunku kuchni. Zauważyła jednak, że Icie Meir
               prostuje się, staje przy stole rozweselony i zaaferowany, i znowu chce coś po-
               wiedzieć. Podniosła więc obie ręce i pomachała mężowi: – Icie Meirze, a może
               już dość gadania?
                  Patrzył na nią z rozbrajającą niewinnością: – A co ci szkodzi, że dodam jesz-
               cze kilka słów? Dzisiaj mogę mówić, ile chcę, prawda, czy nie? – zwrócił się do
               zgromadzonych.
                  – Mów, mów, Icie Meir! – Zachęcano go ze wszystkich stron.
                  Szejna Pesia rozkazała: – Siadaj już! Obym tak żyła i była zdrowa, jak nie wy-
               dasz z siebie już ani jednego słowa. Chcę, żeby moje dzieci miały ojca, rozumiesz?
                  – A kimże jestem dla nich, wujem? – zażartował Icie Meir.



         122   7     Lechaim – dosł. za życie, tradycyjny toast żydowski, odpowiednik polskiego „na zdrowie”.
   119   120   121   122   123   124   125   126   127   128   129