Page 123 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 123

– osobliwie młodo, powiedziałbym. Zapadnięte policzki były tak blade, że aż sine.
                  W oczach, głęboko ukrytych pod kościstymi łukami brwiowymi, białka iskrzyły się
                  bielą obrusa. Źrenice lśniły pomiędzy zaczerwienionymi powiekami. Marynarka
                  wisiała na nim, a długie rękawy zakrywały niemal całe ręce, odsłaniając tylko
                  koniuszki palców. Wyglądał jakby przebrał się za klauna – zwłaszcza gdy się
                  uśmiechał. A dzisiaj uśmiechał się dużo. Wszyscy na niego patrzyli, odwzajemniali
                  uśmiech i czekali, aż zacznie mówić. Podciągnął rękawy marynarki i rozpostarł
                  dłonie o kościstych palcach pokrytych żółtymi piegami.
                     – Moje dzieci! – Zawołał nienaturalnie głośno. – Zebraliśmy się dzisiaj głównie
                  po to, by świętować ślub mojego syna Josiego. W innych czasach stół, który tu
                  widzicie, nie stałby pusty. – Uderzył pięściami w blat, stół zaś, zbudowany z de-
                  sek, na których śpią jego synowie, podniósł się na drugim krańcu. Ci, którzy tam
                  siedzieli, zostali przez uniesione deski „muśnięci” po twarzach. Kilka szklanek
                                                    5
                  i kubków zbiło się przy tym na „Mazl tow” .
                     Wszyscy się śmiali, a Szejna Pesia, zbierając łupiny i naprawiając stół, niby
                  to ze złością rzuciła do męża: – Może byś tak mówił bez rąk, Icie Meirze?
                     Icie Meir zakasał długie rękawy: – W innych czasach – kontynuował przemowę
                  – stół, który tu widzicie, nie stałby pusty. – Tym razem delikatnie położył dłonie
                  na obrusie.
                     Szejna Pesia znowu mu przerwała: – Dzisiaj też nie będzie pusty!
                     – W innych czasach wesele mojego dziecka wyglądałoby inaczej – podsu-
                  mował Icie Meir i spojrzał na Szejnę Pesię, czy pojmuje już, co ma na myśli.
                  Pokiwała głową, on zaś znowu zwrócił się do zgromadzonych: – Wynajęłoby
                  się dużą salę taneczną. Podano by ryby i mięsa, torty i ciasta, wzięto najlepszą
                  orkiestrę, taką, którą rzeczywiście lubi mój Josele. Nie jest to dla was, drodzy
                  goście, żadną tajemnicą, że mój Josele, znany z licznych zalet, był też najlepszym
                  tancerzem na całych Bałutach. Nie muszę wam mówić, moi mili, że od ust bym
                  sobie odjął, aby moje złote dziecko, mój Josele, miał piękny ślub! A jednak, dro-
                  dzy przyjaciele… Jednak powiadam wam z ręką na sercu, że nie bacząc na to,
                  iż nie mamy tych wszystkich dobrych, pięknych rzeczy, ślub w getcie, jak by nie
                                                                                  6
                  wyglądał, sprawia większą radość niż przed wojną… I jest też większą micwą !
                  Ślub w getcie na złość naszym wrogom, oby zapomniane zostało ich imię! Na
                  najpiękniejszą, najwspanialszą złość i… pokażmy im figę! – Icie Meir złożył palce




                  5    Mazl tow – w języku hebrajskim i jidysz życzenia szczęścia i gratulacje składane przy różnych
                     okazjach, m.in. ślubu.
                  6    Micwa (w liczbie mnogiej micwot) – obowiązek, przykazanie – każdego dorosłego Żyda obowiązuje
                     wypełnianie przykazań halachy (żydowskiego prawa religijnego). Spośród 613 przykazań 248 to
                     nakazy, a 365 zakazy oparte na zaleceniach Tory. Ale jednocześnie micwa to każdy dobry uczynek
                     czyniony z pobożności czy dobrego serca. Według ludowych wierzeń dobre uczynki mogą chronić
                     przed złem czy choćby oddalać niebezpieczeństwo.                  121
   118   119   120   121   122   123   124   125   126   127   128