Page 122 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 122

czy zwyczajnie lekkomyślność? Poczułem wzrok Racheli na sobie i wiedziałem,
               co myśli: Jak mocna jest nasza miłość? Czy wytrzymałaby w getcie powszednie,
               zwyczajne życie? Czy jej „świętość i wzniosłość” nie zatonęłaby w brudzie, który
               nas otacza?
                  Wydawało mi się, że wie, iż znam jej myśli. Nachyliła się ku mnie i wyszeptała:
               – Getto jest dobrą próbą dla miłości, rodzajem egzaminu. – Nie wiedziałem, co
               jej odpowiedzieć. Ciągnęła mnie za język: – Zgadzasz się?
                  Odpowiedziałem, że się nie zgadzam: – Nie ma dobrej próby – powiedziałem
               – nawet największa i najświętsza miłość może się tu załamać.
                  – Nasza też? – zapytała.
                  Nie chciałem jej ranić: – Nasza miłość jest mi zbyt droga, żeby poddawać ją
               takiej próbie. – Tym tylko pogorszyłem sytuację. Zacisnęła wargi. Widziałem, jak
               blednie. – Nie kochasz mnie już – powiedziała.
                  Pierwszy raz padło pomiędzy nami „nie kochasz”.
                  – Nie wiesz, co mówisz – złością chciałem przysłonić pytanie, które zaczynało
               mnie już gnębić. Może ma rację? Czuję się tak, jakbym nikogo nie kochał, tylko
               siebie, złą, zwierzęcą miłością. – Wymyślasz niestworzone rzeczy – zirytowałem
               się. – Jeśli cię nie kocham, nie wiem jak nazwać to, co do ciebie czuję.
                  Wokół nas było wesoło. U Iciego Meira Stolarza i jego żony, Szejny Pesi, trwało
               podwójne święto. Po pierwsze, z powodu wesela ich syna Josiego, a po drugie –
               z powodu powrotu z Warszawy ich najstarszego syna, Srulika.
                  Kilka dni wcześniej Srulik, inaczej towarzysz Isroel, jak nazywają go w partii,
               zaszedł do nas zobaczyć się z mamą. Dowiedzieliśmy się od niego, że moja sio-
               stra Halina jest w ciąży. Mama zostanie babcią, a ja i Abramek – wujkami. Czy
               zobaczymy kiedyś nowego członka naszej rodziny?
                  Isroel wrócił do getta sam, bez żony i dziecka. W jaki sposób się tu dostał, było
               zagadką. Wracając do ślubu – siedzieliśmy przy dużym, długim stole nakrytym
               białym obrusem. (Wszystkie pozostałe meble zostały na czas wesela wyniesione.)
               Na stole nic nie stało. A jednak sama biel obrusa wprawiała w dobry nastrój. Po
               prawej stronie pana młodego siedziała Szejna Pesia, a po lewej stronie panny
               młodej – Icie Meir. (Jej rodziców nie ma w getcie.) Wokół stołu tylko młode towa-
               rzystwo. Dziewczęta w najpiękniejszych sukienkach i chłopcy w białych koszulach
               (mama i dla mnie wyprasowała białą koszulę ojca).
                  Zanim zaczęła się „oficjalna” część wesela, Motl i Szolem rozstawili szklanki
               i kubki, po czym powiedzieli, że zostanie podane wino. Ktoś rzekł, że to oznacza
               barszcz, inny, że chodzi o wiśniak z zeszłorocznych wiśni, trzeci zaś, że o zwykłą
               herbatę z kilkoma kroplami cytryny. Nawet gdy później spróbowano napoju,
               kłócono się wciąż, co to jest – ani Szejna Pesia, ani jej synowie nie mieli ochoty
               udzielić odpowiedzi.
                  W końcu wstał Icie Meir i zaczął „część oficjalną” – od przemowy. Zazwyczaj
               rzuca się w oczy wygląd Iciego Meira. Na podwórzu widzę go często kręcącego
         120   się ze zmierzwioną brodą, starczo przygarbionego. Teraz jednak wyglądał młodo
   117   118   119   120   121   122   123   124   125   126   127