Page 90 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 90

się obejrzał, mapy pojawiały się ponownie, takie same jak wcześniej, również
           lasy grzybowe natychmiast wracały na swoje miejsce.
             To samo było z podłogą. Gdy dwadzieścia siedem lat temu Icie Meir przybył
           z Końskowoli do Łodzi, nie miał dachu nad głową dla siebie, swojej żony Szejny Pesi
           i synka Srulika, który wówczas był jeszcze niemowlakiem. Wówczas wuj Henech
           Piekarz powiedział do niego: „Icie Meirze, jesteś przecież stolarzem, dlaczego
           nie miałbyś zająć mojej piwnicy? Wykuj sobie okno, połóż podłogę i mieszkaj”.
           Icie Meir tak właśnie zrobił. Wykuł okno, położył podłogę i zaczął mieszkać.
           W ciągu tych dwudziestu siedmiu lat Icie Meir położył na tej pierwszej podłodze
           jeszcze kilka kolejnych. Potem zdjął je wszystkie i położył kilka następnych. Ale
           to pomagało jak umarłemu bańki . Gdy tylko ktoś mocniej stanął na podłodze,
                                       4
           spomiędzy desek z dziwnym piskiem wychodziło kleiste błoto, które zaraz po
           zdjęciu nogi znikało albo pozostawiało brudną plamę niczym ostrzeżenie, że przy
           kolejnym kroku znowu wylezie w tym samym miejscu.
             Kiedyś z rodziną Iciego Meira mieszkały w suterenie szczury i myszy. Były
           niechcianymi konsumentami na utrzymaniu Szejny Pesi, która i bez tego ledwo
           wiązała środę z piątkiem . Na szczęście Motl, drugi z kolei syn, kiedy tylko pod-
                               5
           rósł i zaczął chodzić do szkoły powszechnej, postawił sobie za punkt honoru
           przegonienie ich z domu.
             Motl miał szczególne porachunki ze szczurami. Pewnego razu, gdy jeszcze był
           niemowlęciem, pewien szczur dokonał nie lada sztuczki: wskoczył do jego kołyski
           i odgryzł mu kawałek palca, w którym do dzisiaj ma dziurę. Nie wiadomo, czy
           chłopiec tak się przejął tą historią, czy też zrobił to „dla higieny”, bo pani w szkole
           uczyła, że myszy i szczury roznoszą wszelakie choroby i zarazy – w każdym razie
           odkąd Motl wziął się za nie, rzadko pokazywały się w piwnicy. A jeśli już – to była
           to zazwyczaj jakaś biedna, mała, przerażona myszka, która zimą, gdy śmietnik
           na dworze jest skuty lodem, szukała odrobiny ciepła i pożywienia przy piecu wuja
           Henecha, odwiedzając przy okazji lokum jego krewnego – piwnicę Iciego Meira.
             Sama suterena, chociaż niezbyt duża, była jednak dość ustawna.
             Zaraz przy drzwiach stał kaflowy piec, na którym Szejna Pesia gotowała
           posiłki dla rodziny. Pod ręką miała kredensik, w którym trzymała naczynia przy-
           wiezione jeszcze z Końskowoli. Na najwyższej półce trzymała również niewielki
           zapas jedzenia, nigdy nie mając pewności, czy nie znajdą go tam mysie nosy lub
           długie ręce wiecznie głodnych synów.
             Obok kredensu znajdował się kącik do mycia – wodniarka , tuż przy niej były
                                                             6
           trzy półki przybite do ściany jedna nad drugą. Szejna Pesia stawiała na nich


           4    Polski odpowiednik tego przysłowia brzmi: „Pomogło jak umarłemu kadzidło”.
           5    Polski odpowiednik tego przysłowia: „Ledwo wiązać koniec z końcem”.
     88    6    Wodniarka – szafka, na której stała miednica i wiadra z wodą.
   85   86   87   88   89   90   91   92   93   94   95