Page 89 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 89

wiodły, rzecz jasna, w dół, nie w górę. Icie Meir zajmował bowiem frontową sute-
             renę, która znajdowała się pod piekarnią ślepego Henecha, jego rodzonego krewnego.
                Okno sutereny Iciego Meira znajdowało się pod schodami, które prowadziły do
             piekarni wuja Henecha, a ponieważ budynek stał w najbardziej ruchliwym miejscu
             Lutomierskiej, gdzie handel na pchlim targu i na placu rybnym kwitł niemal pod sa-
             mymi drzwiami, wujowi Henechowi, jego żonie Perli oraz ich kotu Perełce nie brako-
             wało dochodów, natomiast Iciemu Meirowi nie brakowało błota zimą, a latem – kurzu.
                Kiedyś, przed paru laty, gdy Szejnie Pesi przejadło się piwniczne powietrze,
             wyrwała się na kilka dni do domu w Końskowoli, skąd wróciła z dwoma rzecza-
             mi. Po pierwsze – z sadzonką drzewa wiśniowego, które dzisiaj jest już sporym
             drzewem rozrastającym się wszerz i wzwyż nieopodal „pałacyku” właściciela,
             i po drugie – z ultimatum pod adresem męża Meira: albo posadzi w skrzynce
             ziemniaki, albo ona wyniesie się, gdzie ją oczy poniosą.
                Od tamtego momentu każdego lata na oknie rosły ziemniaki. Gdy były już
             dojrzałe, wykopywano je i zjadano na jeden posiłek, a z tej okazji Szejna Pesia
             zawsze podawała sześć szklanek kwaśnego mleka. Ale od kurzu latem i od błota
             zimą skrzynka nie mogła ochronić. Na domiar złego suterena utraciła jeszcze
             tę odrobinę dziennego światła, które na niewiele się jednak zdawało, więc i tak
             przez cały dzień paliła się tam elektryczna lampa.
                Sama suterena niewiele różniła się od innych bałuckich piwnic. Ściany jednak
             były tu proste, niepochylone, jak się zdarza w innych miejscach, a i strop nie
             był nadmiernie niski. Josi, najwyższy z synów Iciego Meira, musiał stawać na
             czubkach palców, aby dosięgnąć go ręką. Rzecz jasna robił to rzadko, ponieważ
             mógłby zostać z kawałkiem tynku w dłoni. Z powały bowiem kawałki sypały się
             nawet wtedy, gdy jej nie dotykano. Problem z sutereną był taki, że było w niej
             wilgotno. Ale ponieważ wilgoć wilgoci nierówna, należałoby raczej powiedzieć, że
             było tam mokro. Po ścianach, na których malowały się wszystkie cienie i kolory
             świata, lała się woda. Ciekła strumieniami, a każdy strumyczek pozostawiał
             w tynku głębokie łożysko. I tak ze wszystkich łożysk, ze wszystkich strumyków
             powstały na ścianach obrazy rzek płynących po szerokim i przestronnym ob-
             szarze. Jednym słowem ściany wyglądały jak mapy, a miejsca, gdzie strumyk
             wyrwał kawałek muru, zostawiając białą dziurę, wyglądały jak kolorowe jeziora.
             Obrazu dopełniały grzyby kwitnące pomiędzy rzekami i jeziorami niczym lasy,
             bez których każdy krajobraz jest nieciekawy, niemal nudny.
                Nie pomagało, że Icie Meir z synami bielił ściany na każdy Pesach , smarując
                                                                      3
             powstałe dziury glinianym produktem własnego, stolarskiego wynalazku. Zanim



             3    Pesach – jedno z najważniejszych świąt żydowskich, zwane też świętem przaśników, przypadające
                na wiosnę. Upamiętnia wyjście Żydów z Egiptu pod wodzą Mojżesza, wyzwolenie z niewoli i drogę
                ku Ziemi Obiecanej. Święto trwa w diasporze osiem dni, podczas których obowiązuje zakaz spo-
                żywania chamecu (potraw, które mogą ulec zakwaszeniu) i nakaz spożywania macy.  87
   84   85   86   87   88   89   90   91   92   93   94