Page 262 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 262
na głos, ale czuł, że wiersze, w których pisał o sobie, musi od siebie uwolnić, aby
zaistniały – powinien pokazać je innym.
I tak znalazł kawiarnię literacką „Pod Szklanką” oraz pierwszą parę chętnych
do wysłuchania go uszu: młodego pisarza Friedego, który pojawił się po to, aby
w życiu Symchy Bunima zająć miejsce Sendera.
Przez kilka pierwszych dni Bunim kręcił się po ulicy, nie mając odwagi, aby
wejść do środka i usiąść przy stoliku. Spacerował, zatrzymywał się przy wiel-
kim oknie i zaglądał w zamgloną jasność. Widział zarysy twarzy, pleców, rąk.
W kącie blisko okna, przy dwóch zsuniętych stolikach, siedzieli pisarze. Bunim
od razu ich rozpoznał: niektórzy pochylali się nad filiżankami kawy czy herbaty,
inni opierali o krzesło i patrzyli w dal, większość – zwrócona jeden w kierunku
drugiego, głowa przy głowie, usta przy ustach, pogrążona była w gorącej dysku-
sji. Widział przez szybę, jak poruszają się ich wargi, dostrzegał blask żarzących
się papierosów przyklejonych do kącików ust, zauważał ręce, które gniotły
zmięte kawałki papieru, łamały zapałki czy nerwowo przesuwały filiżanki z nie-
dopitą kawą – niecierpliwe ręce, które mówiły o tym, czego nie mogły wyrazić
słowa.
Bunim zazdrościł im. Nigdy w życiu nie zaznał smaku dyskusji z przyjaciółmi.
Potrafił rozmawiać w cztery oczy, od serca, ze swoim przyjacielem Senderem czy
z ojcem. Wiedział, że taka wymiana myśli w cztery oczy więcej daje duszy niż
rozmowa w towarzystwie – ale przecież i ten rodzaj konwersacji miał szczególny
urok. Wprawdzie rzadko dotyka ona duszy, jednak uskrzydla umysł, pobudza go
wieloma poglądami wypowiadanymi w tej samej chwili. Na każdą rzecz da się
spojrzeć z rozmaitych punktów widzenia i może właśnie dzięki tej różnorodności
prawda sama staje się bardziej oczywista? Jakby nie było, w tym momencie chciał
być częścią tego grona siedzącego w kawiarni „Pod Szklanką”, zgromadzonego
przy dwóch stolikach – a jeśli nawet nie mógł stać się jego częścią, to pragnął
chociaż przysłuchiwać się, wchłaniać to, o czym rozprawiają. Czuł, że mówią
rzeczy, o których jemu trudno rozmawiać.
Pewnego razu wczesnym wieczorem Bunim otworzył drzwi kawiarni. Roz-
targniony, niezdarny prześlizgnął się pomiędzy ciasno ustawionymi stolikami
i znalazł miejsce dla siebie blisko tego, gdzie siadywali pisarze. Pora była jeszcze
wczesna. Na zewnątrz panował półmrok. Dwa stoliki wciąż czekały na swoich
stałych gości. Bunim zamówił filiżankę kawy. Popijał ją powoli, bawiąc się kostką
cukru między zębami. Za każdym razem, gdy drzwi kawiarni otwierały się i ktoś
wchodził do środka, coś w nim podskakiwało. Pożerał oczyma każdego przyby-
sza, obserwował, czy przypadkiem nie zbliża się do dwóch stolików przy oknie.
Czuł w sobie takie napięcie, jakby czekał na wielki cud. Popijając kawę, zauważył
osobę siedzącą w pobliżu pustych stolików. Nie widział twarzy, bo była zwróco-
na w kierunku okna, chyba też kogoś wypatrywała. Kark był znajomy. Wznosił
się nad cienką, zarośniętą szyją – okrągło wybrzuszony i opadający pomiędzy
260 szpiczaste, ściągnięte ramiona. Bunim, słysząc pokasływanie dobiegające zza