Page 255 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 255

o drobiazgach, niewidzialnych troskach, które wypełniają życie zwykłego Żyda
             z ulicy. Jego miłość do ludzi była ziemska i konkretna. Dostrzegał ślepca, który
             czeka na rogu, aby ktoś przeprowadził go przez ulicę. Widział zawstydzonego
             żebraka, który jeszcze nie był na tyle bezczelny, aby szarpać przechodniów za
             poły – lecz stał w ciemnym kącie bramy, wyciągając drżącą dłoń. Do tej właśnie
             ręki Sender potrafił włożyć ostatni grosz, po czym wstrząśnięty bólem, z którym
             spotkał się oko w oko, zagryzał wargi ze wstydu, że uczynił tak niewiele. Strofo-
             wał się, nie mogąc sobie poradzić z niespokojnym sumieniem. Długo i wnikli-
             wie rozmawiał z Bunimem o cierpieniu skrytym w oczach, które na niego patrzyły.
                Własnym ubóstwem nie zamierzał się przejmować. Wiedział, że coś jest nie
             w porządku z jego zdrowiem, że z dnia na dzień następuje pogorszenie, ale ta
             wiedza wcale go nie wzruszała. Czasami w zimowe dni ciężko mu było wstać.
             Ciało, rozpalone i obce, ciągnęło do łóżka, nie pozwalało się ruszyć z miejsca.
             Folgował mu wówczas. Po co miał walczyć z tą odrobiną materii wychudzone-
             go ciała? Nie warto. Lepiej było spełnić to jego niewielkie pragnienie, aby nie
             sprawiało bólu, nie dawało tak mocno znać o sobie. Za to on, Sender, poleży
             w łóżku z księgą w ręku, uciekając od bólu, który ściska piersi. W takich dniach
             również Bunim chodził do jesziwy tylko na kilka godzin, a resztę dnia spędzał
             u boku przyjaciela. Widział, że Senderowi coś dolega, że z dnia na dzień staje
             się chudszy i coraz bardziej się kurczy, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, co mu
             jest. Był raczej zadowolony, że Sender leży w łóżku. – „Jak sobie odpocznie, to
             się wzmocni” – myślał. Kupował pół tuzina smacznych bajgli, które żuli podczas
             długich rozmów w wynajętym pokoiku przyjaciela.
                W roku, w którym obaj mieli otrzymać smichę , Sender już nie wstawał
                                                        16
             z łóżka. W jego oczach płonął nieznany ogień, a kiedy Bunim wpatrywał się
             w nie, wydawało mu się, że przyjaciel coś do niego mówi, że odkrywa przed nim
             niepojętą tajemnicę, która mrozi serce. Ich rozmowy przestały się kleić. Sender
             czasami szeptał zawstydzonym głosem: „Odmów za mnie psalmy, Bunimie,
             proszę cię…”. A gdy Bunim zwracał ku niemu zdziwione spojrzenie, ponownie
             natykał się na ów niezwykły płomień rozpalonych oczu: „Lubię sposób, w jaki
             śpiewasz” – odpowiadał Sender jeszcze ciszej. „Twój głos dobrze na mnie
             działa…” – i wówczas Bunim poddawał się. Odmawiali psalmy razem. Sender –
             ledwo słyszalnym szeptem, a Bunim – półgłosem. Łzy ciekły po ich policzkach
             i obaj czuli, że światło nadziei rozbłyska na mokrych twarzach. Przy pożegnaniu
             Sender uśmiechał się zawadiacko: „Wiesz, naprawdę zrobiło mi się lżej”, po czym
             rozstawali się podniesieni na duchu.





             16   Smiche – w tradycji judaistycznej przekazanie władzy sądzenia, certyfikat kończący naukę w jeszi-
                wie poświadczający zdobycie odpowiedniego wykształcenia i uprawnień do wykonywania zawodu
                rabina.                                                           253
   250   251   252   253   254   255   256   257   258   259   260