Page 253 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 253

Skoro świat dookoła nie dostrzegał go, to i on przestał zwracać nań uwagę.
             Nie można powiedzieć, że ludzie był dla niego źli. Lubiano go – cichego, szlachet-
             nego chłopca, nieco zamkniętego w sobie, milczącego, skromnego, ale miłego.
             Zachowywano się wobec niego przyjaźnie – tak jak wobec innych. Ale on nie
             czuł tej przyjaźni. Po domowym cieple grzejącym niczym słońce ludzka dobroć
             wydawała mu się chłodnym światłem zimowego dnia. Nie czuł wrogości do ludzi,
             uczucie nienawiści jeszcze było mu obce. Przeciwnie, niektórych naprawdę lubił.
             Ale była to jedynie zewnętrzna sympatia. Tak naprawdę nic a nic go nie obchodzili.
                Istniało tylko jedno miejsce, w którym czuł się jak niegdyś: ławka w jesziwie.
             I nie tyle ona sama, ile – Księga. Księga była domem. W chwili, gdy ją otwie-
             rał – wracał do siebie. Również tam, w jesziwie, nie był wyjątkiem ani w swoim
             wielkim zapale, ani z powodu ogromnej wiedzy i wybitnych zdolności. Ale to mu
             nie przeszkadzało. Przeciwnie, było lepiej, ciekawiej. Miał z kim konkurować
             i chciał to robić. Jak młody źrebak galopował przez bezkresne stronice Gemary,
             przez soczyste pola myśli. W galopie pokonywał wszystkie bariery. Nie istniało
             nic poza odległym celem – gdzieś na nieskończonych wyżynach myśli. A gdy
             nagle zapadała noc i ktoś podchodził do niego, stukając w ramię na znak, że na
             dziś już wystarczy, Symcha Bunim zrywał się jak z dobrej drzemki i spoglądał
             przerażony: Już?
                Ponownie kurczył się w sobie i wychodził na spotkanie z obcym światem.
             A tym obcym światem był kawałek ulicy od jesziwy do jego kwatery i kilka kroków
             do jego posłania w obcym domu.
                Jeszcze bardziej niż studiować lubił się modlić. Tutaj, wśród obcych, modlitwa
             stała się samą miłością. Wszystkie subtelne uczucia, wszystkie nici delikatne-
             go ciepła, które snuły się w nim już wtedy, gdy był małym uczniem chederu,
             teraz, oczyszczone i zwilżone łzami samotności, splatały się w rodzaj kobierca,
             przez który jego dusza odsłaniała się w modlitwie, a modlitwa – przemieniała
             się w drabinę, po której jego wielka wierność Wszechmocnemu wznosiła się
             coraz wyżej. Nie powtarzał za reb Bunimem: „Mów do mądrości: «Ma siostro!»”,
             lecz do Bożej miłości mówił: „Przyjaciółko moja” . Chwile porannych modlitw,
                                                      10
             nakładania tefilin , odmawiania minchy  i majrew  – to były jego spotkania,
                            11
                                               12
                                                         13
             ciche stacje, na których dostępował oczyszczenia. W każdym słowie modlitwy
             kryła się tajemnica, do której jego serce poszukiwało klucza, by ją otworzyć

             10   Pieśń nad pieśniami, Pnp 6, 4.
             11   Tefilin, też filakterie – przedmioty modlitewne, dwa czarne skórzane pudełeczka wykonane z jed-
                nego kawałka skóry koszernego zwierzęcia, w których ukryte są fragmenty Tory, noszone pod-
                czas codziennych modlitw.
             12   Minche – modlitwa popołudniowa, odmawiana o dowolnej porze, ale przed zachodem słońca.

             13   Majrew – wieczorna modlitwa, odmawiana o dowolnej porze, między zmrokiem a północą.  251
   248   249   250   251   252   253   254   255   256   257   258