Page 218 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 218

jest trafna, czy nie. Nie wiem. Ja, twoja nauczycielka literatury, przyznaję się przed
           tobą i przed całą klasą, że nic nie wiem o istnieniu literatury żydowskiej, pisanej
           w kalekim niemieckim i dlatego, moje dziecko, nie wystawię ci żadnej oceny za tę
           pracę. – Panna Diamant pochyliła się nad zeszytem, uniosła okulary i zaczęła szukać
           twarzy uczennicy pomiędzy ostatnimi ławkami, po czym skinęła na nią palcem.
             Rosła dziewczyna o szerokich ramionach i biodrach, z burzą rozczochranych
           brązowych loków, mocnym krokiem przemaszerowała przez szpaler zaciekawionych
           twarzy, które obserwowały ją ze wszystkich ławek. Podeszła do biurka nauczycielki.
           Leżał na nim otwarty zeszyt z grubymi, czerwonymi przekreśleniami sięgającymi
           z jednego rogu do drugiego. Nauczycielka położyła dłoń na ramieniu Racheli.
             – Cierpisz, moje dziecko – śpiewnie powiedziała swym delikatnym, perli-
           stym głosem. – Cierpisz na kompleks żydowskości. Radzę ci, abyś zwalczyła to
           w sobie. Powinnaś wyjść ze swego duchowego getta. Im szybciej to zrobisz, tym
           lepiej dla ciebie. – W tym momencie dziewczyna odrzuciła głowę w tył i lekko
           się cofnęła. Dłoń nauczycielki spadła z jej ramienia. Panna Diamant wyczuła, że
           w uczennicy wzbiera upór i nie zmieniając spokojnego tonu głosu, mówiła dalej,
           po części zwracając się do Racheli, po części do całej klasy: – Wiem, że to wina
           środowiska, w którym żyjesz. Zrozum jednak, panno Ejbuszyc, że to jest ciasny
           światek, którego odejście jest przesądzone. Moim celem jest otworzenie przed
           tobą szerokich horyzontów, wprowadzenie cię do wielkiego świata, gdzie ludzie
           są braćmi, a wielcy geniusze spotykają się i znajdują porozumienie. A ty zwracasz
           się przeciw temu. Gdy tylko masz możliwość, znów uciekasz na swoje podwórko.
           – Tu nauczycielka przerwała. Dziewczyna sięgnęła do kieszeni czarnego fartu-
           cha po chusteczkę. – Tu nie ma co płakać, panno Ejbuszyc… – Przesunęła się
           ku krawędzi biurka i znów położyła dłoń na wstrząsanych szlochem ramionach
           uczennicy. – Czemu płaczesz, moje dziecko?
             Rachela wzdrygnęła się pod wpływem jej dotyku, wytarła oczy chusteczką
           i pobiegła do swej ławki.
             Dłoń panny Diamant zawisła przez chwilę w próżni. Stała zmieszana. W końcu
           zeszła z katedry i drepcząc przez klasę, zatrzymała się nagle pośrodku, jakby
           coś wstrzymywało ją przed zbliżeniem się do Racheli. Smutek kładł się cieniem
           na twarzy nauczycielki. Bolesne zdziwienie malowało się w jej mętnych oczach,
           zaczerwienionych wokół rzęs.
             – Widzisz, moje dziecko – jej głos lekko zadrżał. – Są takie łzy, które przynoszą
           ukojenie. Ufam, że łzy panny Ejbuszyc są właśnie takimi łzami uzdrowienia. Wasza
           koleżanka – zwróciła się do klasy – wasza koleżanka, moje dzieci, zmaga się
           z nowym podejściem do życia, które próbuję w niej zaszczepić. Jak to powiedział
           klasyk? Widzę rzeczy lepsze i popieram je, ale idę za gorszymi . Panna Ejbuszyc
                                                              2
           rozumie, czego jej życzę, ale jest spętana tyloma ograniczeniami. Prawda, panno


    216    2    Owidiusz, Metamorfozy, przeł. Anna Kamieńska i Stanisław Stabryła, Wrocław 1995.
   213   214   215   216   217   218   219   220   221   222   223