Page 216 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom pierwszy.
P. 216
zlewającego się z bladością lica. Twarz miała wąską i podłużną. Wąski nos, dzielący
ją na dwie płaszczyzny, w połączeniu z podbródkiem oraz bladymi, wystającymi
ustami, nadawały jej profilowi wygląd egzotycznego, bajkowego ptaka. Błękitne
oczy kryły się pod okularami bez oprawek. Widziane przez szkła, wydawały się
dwa razy większe i zamglone. Parę siwych włosków sterczało tam, gdzie powin-
na mieć brwi. Rzadkie, siwe włosy, przez które przeświecała różowa skóra na
czaszce, spięte były nad karkiem paroma czarnymi szpilkami.
Spojrzenie jej zamglonych oczu czule objęło klasę. Nietrudno było rozpoznać
w tym wzroku, że jej aparycja jest powiązana ze wszystkim, co dzieje się w czte-
rech ścianach klasy, że panna Diamant wchodzi tutaj nie tyle, żeby zacząć pracę,
co odprawić święty obrzęd, którego jest kapłanką.
– Dzień dobry, panienki – powiedziała ledwo słyszalnie, ale jej słowa, jak
drobniutkie perełki, potoczyły się do najdalszych ławek. Dziewczęta wstały. Panna
Diamant, uroczysta i rozpromieniona, podeszła do biurka. Położyła na nim stertę
zeszytów, którą przyniosła pod pachą, po czym zwilżając blade usta, uniosła
okulary na czoło i zmierzyła wzrokiem całą klasę, ławka za ławką, każdą twarz.
Przyłożyła dłoń do ucha i przechyliła się nad biurkiem: – Czuję jakiś niepokój
o poranku – perliście zadźwięczały jej słowa w ciszy. – Czy tylko mi się wydaje?
– Niepokoimy się o nasze klasówki – wyznała cichutko, ledwo słyszalnie,
jedna z uczennic.
Panna Diamant dosłyszała.
– Można się niepokoić przed pracą, moje dzieci. Przed pracą nawet zdrowo
jest czuć odrobinę strachu… Teraz jest to… bezużyteczne. – Nie chciała jednak
przedłużać oczekiwania. Zdawało jej się, że słyszy bicie dziewczęcych serc, więc
od razu przeszła do swojej oceny: – Z części prac jestem bardzo zadowolona
– obie dłonie położyła na stosie zeszytów gestem przypominającym błogosła-
wieństwo. – Ale są, niestety, też takie, które sprawiły mi zawód, nie spełniają
oczekiwań, jakie stawia się przed panienkami zbliżającymi się do małej matury.
Cztery lata omawiamy literaturę. Prawda, nie można w takim czasie opracować
wszystkiego, ale nie jest się w stanie tego zrobić również w ciągu dziesięciu lat…
Nie starczyłoby na to nawet ludzkiego życia, ale tu nie chodzi o ilość. To, czego
chciałam was nauczyć przez te cztery lata, nie jest po prostu znajomością jak
największej liczby nazwisk prozaików czy poetów. Tu nie chodzi nawet o naucze-
nie się na pamięć jak największej liczby utworów poetyckich albo znajomość na
wyrywki jakiejś imponującej listy autorów wielkich dzieł. Chciałam w was rozwinąć
poczucie smaku i wrażliwości wobec literatury jako dziedziny sztuki najbliższej
życiu i pośród innych form artystycznych – mającej największy na nie wpływ.
Chciałam rozwinąć w was umiejętność analizy, zrozumienia oraz docenienia
wielkości dzieła oraz misji, jaką pragnie wypełnić autor – moralnej, filozoficznej
czy jedynie estetycznej. Obecny temat zatem nie był podsumowaniem, chociaż
to ostatnia klasówka w tym roku szkolnym i na jej podstawie będę musiała
214 ocenić waszą wiedzę w zakresie literatury. Mój temat był skierowany tylko na