Page 217 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 217
ze mną. Kiedy poznałem Hanę, stało się dla mnie oczywiste, jak ważne są
takie rzeczy i jak wiele traciłem, nie mogąc dzielić się doświadczeniami
z dziewczynami, z którymi czasami się umawiałem.
Z Haną wiele mnie łączyło. Oboje wychowaliśmy się i chodziliśmy do
szkoły w Łodzi, byliśmy w tamtejszym getcie, chociaż Hana spędziła więcej
czasu w getcie w Radomiu niż w Łodzi. Byliśmy deportowani w te same
miejsca i oboje wylądowaliśmy na głębokiej prowincji Stanów, z dala od
Nowego Jorku, centrum społeczności ocalałych. Musieliśmy pokierować
swoim życiem bez rodziców. Ocalały brat Hany, tak jak ja, chodził do Gim-
nazjum Żydowskiego w Łodzi, miałem więc okazję nawiązać nową przyjaźń.
Hanka przedstawiła nas sobie i było tak, jakby pomiędzy mną a Haną
pojawiła się natychmiastowa więź. Oczywiście fakt, iż była atrakcyjna, elo-
kwentna i inteligentna, nie utrudniał sprawy. Połknąłem haczyk i mogłem
rozmyślać o rodzinie i przyszłości z Haną... Zrozumiałem to od razu po tym,
jak się poznaliśmy.
Geografia stanowiła ogromne wyzwanie. Dzieliły nas 482 mile, co przy
83
moim rozkładzie zajęć nie było błahostką. Oczywiście jako celejger , który
potrafił jechać samochodem w śnieżycy, odmrażając przednią szybę świecz-
kami, dałem sobie radę. Obecnie krążą dwie wersje tej historii. Moja jest
następująca: robiłem dużo interesów w Chicago, jakieś 717 mil od Nowego
Jorku, i musiałem tam bywać dwa razy w miesiącu. Wybierałem więc loty
do Chicago z przesiadką w Detroit, oczywiście zupełnie przypadkowo, nic
wielkiego – co dawało mi szansę na spotkanie z Haną. Jako nieodrodny syn
swojego ojca nigdy nie przyznałem sam przed sobą, że owa nowatorska
trasa do Chicago została opracowana wyłącznie z zamiarem widzenia się
z wybranką.
Wersja Hany jest prawdopodobnie bliższa prawdy. Twierdzi ona, iż
przesiadki w Detroit były po to, aby się z nią spotkać, a nie nakręcać biznes
w mieście. To biznes był tu przypadkowy, nie spotkania z nią.
Jak to zwykle w życiu bywa, obie wersje są właściwie słuszne, zaś prawda
leży gdzieś pośrodku. Patrząc wstecz, przyznaję, że choć musiałem jeździć
w interesach do Chicago, moje interesy w Detroit były głównie natury
osobistej.
Wizyty w Detroit nie były jednak wyłącznie przyjemnością – wyko-
rzystywałem te okazje, aby nawiązać trochę kontaktów biznesowych
83 Celejger (jid.) – ważniak, mądrala, mistrzunio.
217