Page 74 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 74

Ostatnia odrobina światła minionego dnia igrała w kałużach i w ulicznym
                 błocie. Rywka potknęła się o kamień i prawie upadła. Estera ją również wzięła
                 pod ramię. Ulica była pusta, zajmowali całą jej szerokość: Chaim, Estera, Ryw-
                 ka, Balcia i Sorka. Przed nimi, na wozie, jechały dwie chore dziewczyny. Z tyłu
                 i z boków szli policjanci i machali pałkami. Nie było stąd daleko: już było widać
                 niskie budynki więzienia. Chaim, ciągle jeszcze skurczony nad zawiniątkiem
                 z tałesem, nie przestawał mówić do Rywki, a ona ciągle go uspokajała: – Sza...
                 sza... przecież nie wiesz, co się dzieje w niebiosach, Chaimie – jej głos powoli
                 zaczął odzyskiwać normalną barwę. – Ciebie Bóg nie pokarał najgorzej...
                   W Esterze wszystko się wyciszyło. Była obojętna na słowa Rywki i na osobli-
                 wy szloch wuja Chaima. Odczuwała otępienie i sytość, harmonię z otoczeniem,
                 z całym światem. Miała ojca i matkę.
                   Posuwali się powoli wzdłuż więziennego ogrodzenia. Estera rzuciła okiem na
                 czarny sznur ludzi, którzy przywarli do drutów. W ciemności jeszcze lepiej widać
                 było dłonie wczepione w drucianą sieć – pająki światła w ciemnej pajęczynie.
                 Kiedy ona tu była? Dziś? Wczoraj? Rok temu? Była tu wtedy, kiedy pętla na szyi
                 nadziei była jeszcze luźna.
                   Kiedy weszli przez bramę na ogrodzony plac, ludzie po drugiej stronie zaczęli
                 wyglądać jakby to oni byli w zamknięciu. Chłodny wiatr podniósł się od wilgot-
                 nej, błotnistej ziemi. Strażnicy policyjni zniknęli i schwytani mogli przez chwilę
                 poruszać się swobodnie. Rywka ciągnęła Chaima w kierunku wozów: – Chodź,
                 trzymajmy się razem z dziećmi...
                   Przez bramę wmaszerowała druga partia, potem trzecia. W głębi podwórza,
                 wokół obitych deskami ciężarówek kłębił się tłum. Tam migały w mroku czapki
                 i opaski policyjne. W tę stronę zaczęto pędzić luźną grupę z podwórza. Policjanci
                 utworzyli szczelny łańcuch z ramion i w tę klamrę wzięli przybywających. Poja-
                 wiło się kilku Niemców przyglądających się scenie. Załadowywano ciężarówki.
                 Nadchodzące partie z pakami i tobołami pchały tych z przodu. W tłumie chodzili
                 policjanci i rozdawali chleb z kiełbasą. Niektórzy chwytali i pchając się do wozów,
                 od razu zaczynali żuć. Inni chowali na później, na czarną godzinę.
                   Samo ładowanie odbywało się w ciszy, bezgłośnie. Rywka ciągle jeszcze
                 trzymała głowę przechyloną do tyłu, w stronę getta. – Moje dzieci... – szeptała
                 i razem z chorymi dziewczynami, z Sorką, Chaimem i Esterą zbliżała się do wozu.
                   Estera wgryzła się w swoją kromkę chleba. Połknęła cały kawałek kiełbasy.
                 Jeden z policjantów pomógł chorym dziewczynom, Chaimowi i Rywce wdrapać
                 się na ciężarówkę. Estera, wpychając resztkę chleba do ust, puściła ramię Rywki.
                 Chciała mieć wolne ręce, by się podciągnąć. W ciemności wytężyła oczy, żeby
                 zobaczyć, czego się chwycić, gdzie postawić stopę. Jej wzrok padł na ziemię,
                 zauważyła coś białego. Dziecięca czapeczka? Wpatrzyła się w nią, szukając
                 stopą stopnia drabinki. Ktoś ją popchnął, upadła. Leżała pod wozem z mokrą,
                 brudną czapeczką w ręce. Przed jej oczami przesuwały się podnoszące się nogi.
           72    Jakby przez nią przechodziły. Usta miała pełne jeszcze nieprzeżutego kawałka
   69   70   71   72   73   74   75   76   77   78   79