Page 510 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 510

Ledwo co skończył mówić, jak pojawił się przed nimi Sprzedawca Toffi. –
                 Bądźcie zdrowi – pozdrowił ich płaczliwym głosem. – Mogę wam pomóc, jeśli
                 chcecie. – Isroel był wściekły. Wieść o ich pracy rozeszła się już najwidoczniej
                 po podwórku, skoro Sprzedawca Toffi ich tu odnalazł. Bał się, by nie rozbębnił
                 dalej o całej sprawie. Nie miał zamiaru wpuszczać do kryjówki kogo popadnie.
                 Jednak Sprzedawca Toffi wyczuł od razu, co Isroela gryzie, i dumnie poklepał
                 się pięścią po żółtej łacie przyszytej do chałatu: – Mam już gotową kryjówkę
                 dla całej mojej jesziwy... I tym razem Najwyższy nam pomoże, ponieważ on sam
                 nie będzie wiedział, gdzie się większość ukrywa. Tak zmyślnie urządziłem wraz
                 z moimi bocherim  piwnicę. – Tu wyjął młotek z ręki Isroela. – Idź i prześpij się
                                8
                 trochę. Musisz iść przecież rano do resortu. – Berkowicz spojrzał na niego: –
                 A pan nie idzie do resortu?
                   – Nie – pokręcił brodą. – Ja już swoje odpracowałem. A poza tym dostałem
                 „zaproszenie na wesele” i dlatego muszę się zająć sprawami fundamentalny-
                 mi. – Rozejrzał się po oświetlonej świeczką kryjówce i podrapał się po głowie:
                 – Wcale, wcale – zamruczał z uznaniem. – Widzę, że zrobiliście jeszcze jedno
                 wyjście i dziurę w suficie, żeby można było wejść przez nią do komórki na górze...
                 Jak zastukają stamtąd, można się będzie spuścić tutaj, jak zastukają na dole,
                 wejdzie się na górę... Całkiem nieźle... Tylko nie zapomnijcie spuścić drabinki...
                 Czasami przez drobnostkę wielkie sprawy mogą się źle potoczyć – i rozchlipał się.
                   Każdego wieczora mieszkanie Estery było pełne sąsiadów. Nie przepędzała
                 ich już i razem z nimi czekała na Isroela, przysłuchując się w napięciu ich roz-
                 mowom. Sąsiedzi opowiedzieli jej, że Niemcy zachowują się całkiem przyzwoicie
                 wobec transportów, i że nie rozdzielają rodzin. Opowiadali też, że wysiedlani jadą
                 na terytorium niemieckie, linia Frankfurt – Monachium, i że do każdego wago-
                 nu wstawia się kocioł gorącej kawy, a na podłodze rozesłana jest słoma. Ktoś
                 opowiadał, że jakiś niemiecki oficer czy może nawet generał miał powiedzieć,
                 że wysiedlani będą uprzątali gruzy po zbombardowanych niemieckich domach.
                 Jakiś sąsiad twierdził, że Komisja Wysiedleńcza ma już spisanych czternaście
                 tysięcy nazwisk, a to oznaczało, że z trzema tysiącami na tydzień na ponad
                 miesiąc było się już bezpiecznym, o ile oczywiście samemu nie jest się na liście.
                   Gdy tylko Isroel pojawiał się w mieszkaniu, sąsiedzi przypadali do niego, lecz
                 on mógł tylko powtórzyć pogłoski, które sami już wcześniej słyszeli. Kiedy pytano
                 go, co radzi robić, miał tylko jedną odpowiedź: Nie stawiać się do wywózki.
                   Gdy tylko sąsiedzi wyszli, Estera poczuła, jak cisza wokół niej napełnia się
                 dźwiękami, rozbrzmiewa przerażającymi sygnałami ostrzegawczymi. Wzięła
                 dziecko na ręce, owinęła się wraz z nim chustą i razem z Isroelem zeszła na po-
                 dwórze. On przemknął do pracy w kryjówce, a ona kręciła się między sąsiadami.



                 8    Bocher, l. mn. bocherim (jid.) - chłopak, często używane w połączeniu jesziwa-bocher, uczeń
          508      jesziwy.
   505   506   507   508   509   510   511   512   513   514   515