Page 314 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 314

Rachela wróciła do domu. Wygląda bardzo dobrze, ale jej nastrój się zepsuł.
                 Nie chce zachodzić ze mną do sypialni. Podczas spacerów milczy. Zapytałem,
                 co się dzieje, ale powiedziała, że to przez ojca. Dopiero teraz, po powrocie, do-
                 ciera do niej, że już go nie ma. Rozumiem ją, a jednak irytuje mnie to. Jakby była
                 niewdzięczna. Niszczy mi mój własny nastrój. Jasne, że moim obowiązkiem jest
                 być przy niej, dodawać jej sił. Ale nie mogę. Chciałbym uciec. Wróciłem więc do
                 mojej egoistycznej muszli. Trudno. Nie jestem aniołem. Nie mogę na nią patrzeć,
                 gdy jest skwaszona. Nie chadzam do niej. Już cztery dni, a dzisiaj jest piąty. Ona
                 też nie przychodzi. Zrobiła się obojętna? Nie kocha mnie już? Trochę mnie to
                 męczy. Ale nie daję się, nie będę się przed nią płaszczył. Poza tym widuję znów
                 Inkę i Zosię, dwie apetyczne dziewczyny.


                                                 *



                   Rachela przyszła poznać powód, dlaczego mnie nie widuje. Jest poważna.
                 Kiedyś obłok smutku w jej oczach kusiłby mnie, aby chwycić ją w ramiona
                 i uwolnić od przygnębienia pocałunkami. Teraz tylko denerwuje. Złości. – Nie
                 mogę znaleźć dla siebie miejsca – powiedziała i poprosiła, żebym z nią zszedł.
                 Siedział we mnie demon i to on przemówił: – Nie chce mi się. – Popatrzyła na
                 mnie, jakby nie rozumiała. W końcu nie byłoby w tym nic złego, gdybym się
                 poddał i zlazł z nią na chwilę na ulicę. Ale za nic tego nie chciałem. Podała mi
                 rękę i poprosiła: – Pocałuj mnie. – A ja nienawidzę całować na rozkaz. Całuję,
                 kiedy mam ochotę – złożyłem więc pocałunek zimny jak lód. To tylko pogorszyło
                 sprawę. Wyszła, a ja za nią nie pobiegłem. Patrzyłem przez okno i widziałem,
                 jak odwiedza Berkowicza. To mi dodało otuchy. Nie ma wątpliwości, że mnie
                 kocha – dzięki temu dłużej bez niej wytrzymam.
                   Przede wszystkim wydaje się, że getto poweselało. Ludzie dochodzą do
                 siebie po szperze i zimie. Zewsząd jeszcze płynie woda, nie ma gdzie usiąść na
                 świeżym powietrzu, ale podwórze znów się ożywiło. Mama znalazła koleżanki
                 wśród nowych sąsiadek. Wieczorami schodzi też na dół do Motla. Ja i Abramek
                 spędzamy czas w bramie. Można tam spotkać grupkę młodzieży komunistycznej.
                 Czerwoni dopiero teraz przystąpili do prawdziwej propagandy. Po tym, jak rozniosła
                 się wieść, że Moskwa ponownie uznała istnienie partii komunistycznej. O pakcie
                 Mołotowa z Hitlerem nie rozmawiają chętnie, ale gdy ich przycisnąć do muru,
                 twierdzą, że był to ratunek dla świata i dla proletariatu. U nich im ciemniej, tym
                 jaśniej. Ogólnie rzecz biorąc dyskutuje z nimi Abramek, ponieważ mnie te spory
                 wydają się bezsensowne i śmieszne. Każdy krzyczy po swojemu, nikt nikogo nie
                 słucha. Powtarza się fanatycznie ten sam refren, całkiem jak u religijnych. Każdy
                 trzyma się tego, w co wierzy, zamykając oczy na logikę i rozum. Może tak będzie
          312    lepiej, co zrobić. Wiara w Związek Radziecki utrzymuje komunistów przy życiu.
   309   310   311   312   313   314   315   316   317   318   319