Page 250 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 250
niż przeintelektualizowany egoizm, filozofujesz o ludzkości, bo nie potrafisz być
blisko ludzi.
– To kłamstwo! – krzyczę.
– To prawda! – śmieje się śmierć.
– Więc ile trzeba mieć w sobie miłości, aby móc ją nazwać miłością?
– Zbyt wiele jak dla ciebie. Jesteś ograniczony ciałem, umysłem, przywiąza-
niem do swojego życia. A miłość, która jest wolnością, umiera w tym zamknięciu
jak zwierzę nieprzyzwyczajone do życia w klatce. Dlatego poznasz ją dopiero
wówczas, gdy zechcesz przekroczyć próg mojego królestwa. Rozpozna ją twoje
wielkie „uniwersalne ja”.
Śmierć, moja towarzyszka, drwi sobie ze mnie. Drażni się ze mną i kusi. Moje
noce są ciemne od przeczuć.
Z podwórek zniknęła zieleń. Szarość panoszy się i pnie w górę. Gdy na chwilę
wychodzi słońce, ocalałe dziewczynki grają w strulki . Czy życie zwycięży? Chłopcy
1
grają w chowanego. Czy zdołamy się ukryć przed własnym losem? Wszędzie jeżdżą
za mną wozy do pełna wyładowane trupami – moimi wczorajszymi pacjentami.
Wielkie godziny w getcie! Błogosławione minuty i sekundy, które odmierzają
zwycięstwo: wciąż jeszcze tu jesteśmy. Wciąż jeszcze oddychamy! Przytulamy te
godziny, jakby każda z nich była darem. Moi ledwo zipiący pacjenci są silniejsi
ode mnie, to lekarze; są odważniejsi ode mnie, to wybawcy. To ślepi mędrcy, a ja
jestem widzącym idiotą. Im jest lepiej.
Chodziłem na te moje wizyty domowe i spierałem się z Nadzią. Błagałem ją
o zmiłowanie, prosiłem, aby nie stawiała się do wysiedlenia. Miała tylko jedną
odpowiedź: – „Zaproszenie na wesele” jest szczęściem moim i mojego dziecka.
Skąd wiesz – pytała – że lepiej zostać w getcie? Może Niemcy wyprowadzą ko-
biety z dziećmi oraz wszystkich słabych, po czym spuszczą bombę na zdrowych,
którzy tu zostaną? – Powiedziałem jej, co wiem i co myślę. Nie chciała słuchać.
Chciałem iść z nią, to błagała mnie, abym tego nie czynił. – Idź drogą swojego
szczęścia – mówiła. – Tak czy siak nie jestem tobie przeznaczona. – I Nadzia,
która kiedyś patrzyła na mnie wzrokiem przestraszonego psa, łasiła się i żebrała
o czułość, stała się dumna jak królowa. Pocieszałem się, że kobiecy instynkt
jej nie zawiedzie… że intuicja nie dopuści pomyłki, więc puściłem ją w drogę na
poszukiwanie szczęścia. A ja, który doświadczyłem obozu cygańskiego! – pozo-
stałem tutaj ze swoim losem.
Zaprzyjaźniłem się z młodym chłopakiem imieniem Dawid. Połączyły nas losy
naszych ojców. Mieszka na podwórku przy Lutomierskiej i często przychodzi do
Cukermanów. Zabawiamy się nawzajem naszym wyrafinowanym filozofowaniem.
Mówi do mnie: – W nic nie wierzę. Niewierzenie jest moją wiarą. Z „cogito ergo
248 1 Strulki, czyli kamyki, popularna gra podwórkowa.