Page 206 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 206
Miriam była blada i zmęczona. A jednak wokół niej jaśniało światło. Trwożny
spokój emanował z jej oczu. Szepnęła: – To małe ukryjemy w szufladzie, Bunimku.
Trzeba ratować Blimele. – Bunim zadrżał. Jak mogła tak mówić? Co jej dawało
do tego siłę? Może postradała zmysły? Jej twarz była przezroczysta. – Będziesz
musiał rozpuścić nieco cukru w wodzie i wlać do buteleczki – rzekła. – Nie
mam zbyt wiele pokarmu. – Rozpalił ogień i nastawił wodę. W balii obok kuchni
moczyły się pierwsze brudne pieluszki noworodka i poplamiona pościel z łóżka,
na którym rodziła Miriam. Szejna Pesia namoczyła to nocą, a on powinien za-
raz wyprać. Chciał się za to zabrać, ale Miriam przypomniała mu: – Zostaw to
wszystko… Zawołaj dziecko.
Zawołał Blimele, która zaraz podbiegła do łóżka. Na jej usmarowanej twarzy
jaśniały niebieskie oczy: – Jak ma na imię mój braciszek?
Miriam uśmiechnęła się: – To odrobinka, która wciąż jeszcze nie ma imienia.
Otrzyma je za kilka dni.
– Na zawsze może się nazywać odrobinka. Jest śmieszny. Wygląda jak dzia-
dziuś – popatrzyła uważnie na Miriam. – Kiedyś mogą mi go odebrać.
– Ukryjemy go… Ciebie też ukryjemy, córeczko.
– Wiem. Z Maszeńką. W „wezerwuarze”. Tatuś zaprowadził mnie tam i poka-
zał mi – podeszła do wózeczka Lili, jej lalki, po matczynemu wzięła ją na ręce
i przytuliła: – Nie pozwolę cię zabrać, moje dziecko.
Nazajutrz był dzień, kiedy to spodziewano się komisji. Zaraz rano Bunim
ubrał Blimele w szabasową sukienkę. Chciał związać jej włosy wstążką, lecz za
nic w świecie mu się to nie udawało, aż w końcu zawiązał niezdarną niebieską
kokardę. Blimele zawinęła lalkę w kołdrę i podbiegła do Miriam: – Mamusiu,
serduszko mi bije.
Miriam uspokoiła ją: – Jesteś dużą dziewczynką… Uważaj na Lili.
Komisja, która pojawiła się na podwórku, nie szukała na strychu, gdzie znaj-
dował się stary, zardzewiały rezerwuar wody, i ominęła również chatkę Bunima
przy klozetach. Późno wieczorem Bunim zniósł śpiącą Blimele na rękach.
Nie zapalali światła. Przez okno dobiegały lamenty z podwórka. Noc stała
się otwartą raną. Bunim i Miriam niewiele rozmawiali. Od czasu do czasu ko-
bieta zapadała w męczącą drzemkę. Bunimowi wydawało się, że ściany chatki
się rozpadają. Przyłączył się do płaczu nocy, wraz ze szlochem wyrzucając
z siebie wszystkie zapomniane psalmy. Był w jądrze rany. W jej krwawiącym
źródle.
Przed świtem obudził Blimele i ubrał ją. Zaspana, miękko i ulegle kołysała
się pod dotykiem jego rąk. Głowa opadała jej ciężko to na jedną, to na drugą
stronę. Nakarmił ją owsianką i wcisnął jej do ręki torebkę z kilkoma kawałkami
chleba i brukwi, paroma cukierkami, które przyniósł Sprzedawca Toffi, po czym
wsunął jej pod ramię lalkę Lili. – Dzisiaj będziesz siedziała na górze cały dzień –
powiedział do niej. – Pamiętaj, żebyś nie płakała… Nie rozmawiajcie z Maszeńką…
204 Ani mru-mru. Zajrzę do was.