Page 201 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 201

na ofiarę. Serce mu krwawiło. Jak będzie mógł żyć po tym wszystkim? I co jeszcze
                   chciał ratować, jeśli oddał przyszłość? Nie mógł uwierzyć, że to naprawdę on sam
                   dał polecenie, aby mieć baczenie na sierociniec i nie wypuścić żadnego dziecka.
                   Że to on wczoraj po południu wydał rozkaz, aby ubrać dzieci elegancko, ustawić
                   w równe rzędy i poprowadzić do pociągów. I co to była za siła, która zmusiła go,
                   aby tam być, przyjąć defiladę w oknie swego domku letniskowego ? Trzymając
                                                                          11
                   się za ręce, dzieci szły wzdłuż tej samej piaszczystej drogi, gdzie nie tak dawno
                   przyjmował ich świąteczny pochód. Chłopcy mieli na sobie granatowe mundur-
                   ki marynarskie, a dziewczynki białe bluzki i granatowe, plisowane spódniczki,
                   kolorowe wstążki w czystych, uczesanych włosach oraz białe, krótkie skarpetki
                   na nogach. Szli pięknie, spokojnie – ale tak bardzo powoli. Nie śpiewali. Płakali.
                      On, Mordechaj Chaim, nie odchodził od okna, dopóki nie zniknęło mu z oczu
                   ostatnie dziecko. Potem musiał zobaczyć Klarę. Nie mógł być sam. Klary nie było
                   w domu. Chciał wziąć kąpiel, aby odzyskać równowagę. Ale po raz pierwszy bał
                   się być sam w wannie. Kolacja stała na stole. Nie ruszył jej. Wmusił w siebie
                   kieliszek wódki i udał się do biura.
                      Odbył naradę z szefami policji, komendantami straży pożarnej. Wzywał do
                   siebie każdego, kto mógł pomóc przeprowadzić tę straszną operację. Obiecywał
                   wielkie rzeczy. Wszystko im odda. Jeszcze bardziej zaopiekuje się ich rodzinami,
                   jeszcze to, jeszcze tamto…
                      Jego głowa nie pracowała najlepiej. Nie powinien był pić alkoholu. Pół nocy
                   siedział zamknięty w gabinecie, a potem posłał gońca po członków komitetu
                   wysiedleńczego. Jednak zanim się pojawili, Herr Biebow wezwał Prezesa.
                      W jasno oświetlonym biurze zarządu getta nie trzymano go długo. Herr Biebow
                   i jego współpracownicy chcieli jak najszybciej zakończyć sprawę, by iść spać.
                   Krótko i rzeczowo zapytano Rumkowskiego, dlaczego obiecany dzienny kontyngent
                   nie został dostarczony. On zapewnił, że jutro wszystko zostanie uzupełnione.
                   Oni pokręcili głowami. Wątpili w jego, Mordechaja Chaima, możliwości. Uwolnią
                   go od tego obowiązku. Jutro sami przejmą prowadzenie akcji i przeprowadzą ją
                   na swój sposób. Policja getta, straż pożarna, lekarze i pielęgniarki mają być do
                   ich dyspozycji.
                      Wyszedłszy z biura Biebowa, Rumkowski wsiadł do karety i polecił zawieźć
                   się do domu. Przebiegł mieszkanie i znalazł Klarę na sofie w jadalni. – Ważą
                   się losy getta! – wykrzyknął i usiadł przy jej boku. – Jutro wchodzą tu Niemcy.
                      Ona odetchnęła z ulgą: – Dzięki Bogu – wyszeptała i zaplotła dłonie na jego
                   zwiotczałej szyi: – Będziemy mieć czyste ręce, Chaimie. Niech getto zobaczy
                   Niemca na własne oczy… Tak będzie lepiej.






                   11    Letnie mieszkanie Rumkowskiego znajdowało się na Marysinie, przy ul. Okopowej 119.
   196   197   198   199   200   201   202   203   204   205   206