Page 147 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 147
Lipiec. Getto, zmęczone samo sobą, stało jak w żarze płomieni, które nie mają
już czego zająć. Ziemia była sucha, wyjałowiona, wypalona, jakby wyparowały
z niej wszystkie soki. Nie była już czarna, lecz w kolorze piasku i popiołu. Drzewa
na Marysinie więdły. Roiły się na nich robaki i muchy. Liście zwinięte, skurczo-
ne jak suche kawałki papieru, zwisały z omdlałych gałęzi. Ostatnie niedojrzałe
owoce o skórkach pomarszczonych jak twarze starców z tęsknotą spoglądały
ku ziemi.
Ludzie byli tacy jak ziemia. Wysuszone twarze, kawałki gliny, pomarszczone
i pożółkłe suche kości, ledwo wlokące się nogi. Również z nich, z ludzi, podob-
nie jak z ziemi, uszły już ostatnie soki. Nad głowami wisiało niebo pozbawione
błękitu, głęboka, pusta przestrzeń, w której smażyło się we własnym płomieniu
przymglone, stare słońce.
Tego lipca przydział żywności jeszcze bardziej zmalał. Nie przychodziły wa-
rzywa, ziemniaki. Chleb został zredukowany, a zupy zamieniły się w czystą wodę.
Tego lipca dzieci przestały się bawić na ulicach i podwórzach. Zawładnęła nimi
starość. Młodzi chłopcy i dziewczęta, eleganccy wieczorni spacerowicze, leżeli na
posłaniach po dniach spędzonych w resortach albo wyglądali z okien. Od czasu
do czasu ulicą spieszyła jakaś dziewczyna czy chłopak o czerwonych, rozpalo-
nych policzkach i gorączkowym spojrzeniu, które było rozognione prywatnym,
szczególnym żarem ogarniającym ciało od środka – z powodu gruźlicy czy wody
w płucach. Spieszono do ambulatorium po zastrzyk i porcję wapna.
Tu i ówdzie pojawiali się nieliczni, wychudzeni śmiałkowie, którzy jeszcze mieli
odwagę iść na spotkanie kółka, na zebranie czy nawet na koncert rewiowy. Tu
i ówdzie pojawiało się również kilka ludzkich postaci o normalnych twarzach, ale
o spojrzeniach pełnych szaleństwa – były to grupy Żydów codziennie przybywa-
jących z małych miasteczek, którzy opowiadali straszliwe historie. Nie pozwalali 145