Page 405 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 405

się zupełnie inaczej. Może to przez wiosnę, na którą mam niewiele czasu, a którą
                  jednak czuję naokoło. Pomiędzy mną a Rachelą znowu jest dobrze i czysto. Moja
                  dusza ozdrowiała.
                     Zdobyliśmy buteleczkę vigantolu dla Icchoka. Trzeba było odstać pół dnia
                  przy Sonderkommando. Zamieniłem się z Markiem. Na połowie lekcji był on, na
                  drugiej połowie ja. Icchok przyjął buteleczkę bez podziękowania i bez ceremonii.
                  I tak być powinno.



                                                   *


                     Słuchanie muzyki z ukochaną kobietą przy boku jest cudowne!!! Byliśmy
                  razem na koncercie w Domu Kultury. Muzycy na odległej scenie przypominali
                  nieziemskie istoty. Nie mogłem uwierzyć, że ci tam na górze – wraz ze skrzy-
                  paczką, solistką  – tak jak ja dostają zupy, kawałek chleba i skąpe racje, że tak
                               8
                  jak ja chodzą po getcie i są zamknięci. Powiedziałbym raczej, że to orkiestra
                  aniołów, które zstąpiły do getta prosto z nieba.
                     Uraczyli nas koncertem skrzypcowym Mendelssohna. Przestałem czuć ludzi
                  wokół siebie. Widziałem tony. Młode, majowe, jedwabne. Widziałem kwiaty i szero-
                  kie drogi. Pola zbóż i łąki zielonych traw. Wszystko we mnie ruszyło w tan, jakbym
                  cały popękał i rozpadł się na kawałki, a każda część uniosła się osobno, niczym
                  muszka, aby sączyć nektar życia, a potem znowu złączyć się w całość – i znowu
                  rozpaść. Oczy zaszły mi łzami. Coś głęboko w środku bolało, a przecież czułem
                  się na wskroś szczęśliwy. Przez chwilę widziałem czerwone, soczyste pomidory.
                  (Jak? Skąd? Od dawna na oczy nie widziałem żadnego pomidora.) Wznosiły się
                  i opadały w powietrzu, jakby podrzucane rękami żonglera. I widziałem samego
                  siebie – nic nieważącego, podskakującego lekko i wgryzającego się w nie. Chłodny
                  sok płynął mi po twarzy. Usta wypełniła ślina. Potem pomidory zniknęły. Sam
                  stałem się pomidorem i Rachela też. Chwytaliśmy się za ręce, puszczaliśmy.
                  Unosiliśmy się w powietrzu i opadaliśmy. Spotykaliśmy się i rozdzielaliśmy –
                  lekko, radośnie, smutno, enigmatycznie. Dwie piłeczki w rękach niewidocznego
                  żonglera. Getto – Rachela – muzyka…











                  8    Skrzypaczką, która występowała w Domu Kultury przy ul. Krawieckiej jako solistka, była Broni-
                     sława Rotsztatówna (1906–1949).
   400   401   402   403   404   405   406   407   408   409   410