Page 23 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 23
A jednak widział cały obraz – jasno i wyraźnie. Widział go wewnętrznym okiem.
I obraz ten ciążył mu – strasznie, okropnie. Jakby on, Berkowicz, ciągnął za
sobą nie tylko swój własny dobytek, nie tylko własną żonę i dziecko, a nawet
nie tylko rodziców czy siostry − ale wszystkich: całą ulicę, miasto, każdego, kto
tu idzie, kto już tam jest, kto jeszcze nadejdzie. Było tak, jakby prowadził życie
ich wszystkich − ich przeszłość, ich dzieciństwo i młodość, dojrzałość i starość
– do przepastnej otchłani. I czuł się winny wobec wszystkich. To, czego tak bar-
dzo się bał, było tutaj. Wiedział to już wcześniej – i nie ostrzegł, nic nie uczynił,
aby uratować choćby najbliższych, nie zrobił niczego nawet dla samego siebie.
Prawda, nie wiedział dokładnie, przed czym miałby ostrzegać, nawet teraz nie
wiedział dokładnie, na czym polega niebezpieczeństwo. Przecież wydawało
się, że tak będzie lepiej. Nie będą widzieć Niemców. Nie będą oglądać twarzy
Polaków. Będą razem – bracia, którzy dzielą wspólny los. Będą cierpieć, ale żyć
będą godnie, czystym, uczciwym życiem. A jednak to nie przynosiło mu ulgi.
Czuł, że tam, w sercu Bałut, czyha na nich coś strasznego. Był przerażony, lecz
nie wiedział, czy to uczucie ma związek tylko z jego własnym losem, czy również
z losem całej społeczności. Już nie potrafił rozdzielić tych dwóch rzeczy.
W drodze przyczepił się do niego starzec z tałesem pod jedną ręką i połówką
chleba pod drugą, nieustannie nagabując go i sypiąc to sentencjami, to powie-
21
dzonkami: − Tak, tak, rabojsaj . Wolny naród mało cierpi, a skarży się dużo.
Naród zniewolony dużo cierpi, a skarży się mało… Tak, tak, wszystko przetrwamy,
poza śmiercią. Kohelet powiada: Bóg stara się o tego, kto jest ścigany . Pytanie,
22
kiedy go w końcu znajdzie?
Miriam prosiła Bunima, aby zatrzymał się na chwilę na złapanie oddechu. On
jednak nie chciał. Spieszył się i dziwił temu pośpiechowi. Chciał jak najszybciej
rozpocząć nowe życie, spojrzeć mu prosto w twarz. Czuł, że gdyby zatrzymał się
w połowie drogi, coś by się z nim stało.
− Daleko jeszcze, tatusiu? – zawołała Blimele z wózka.
− To dopiero początek − mruknął do siebie, nie odpowiadając dziecku.
− Niedługo będziemy na miejscu − zgrzana Miriam, popychając sanki od
tyłu, uspokajała dziecko.
− Dokąd idziemy? – Blimele pytała dalej. – Jak się nazywa to… to?
− Do nowego domu − Miriam odpowiadała jej cierpliwie.
− Do getta − rzucił Bunim półgłosem, mając ochotę podrzucić dziecku nowe
słowo, aby bawiło się nim w czasie marszu.
*
21 Moi panowie (jid.).
22 Koh 3,15 – por. przekład S. Pecarica, Kraków 2007, s. 146. 21