Page 219 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom drugi.
P. 219
Przed wojną interesowało Adama, ile, kiedy i co je Sunia. Tu, w getcie, oso-
biście doglądał, aby nie podrzucano jej byle czego, żeby dostawała właściwy
talerz mięsa, dobrą kość. Poza tym przysmaki przynosił jej sam i nieraz oddawał
dobry kęs z własnego talerza.
Najlepszymi godzinami dnia były te, gdy wyruszał z nią na spacer na ulicę.
Szli blisko siebie, Sunia na krótkiej smyczy owiniętej wokół ręki pana Adama.
Czuł jej ciało przy nodze i szli tak pomału, spokojnie, związani smyczą niemej
przyjaźni. Sam spacer, powietrze, niebo i ziemia, wszystko zdawało się rozrastać
w obliczu tej bliskości.
Później, gdy otworzyła się otchłań nieszczęścia, a pan Adam poczuł, jak powoli
się w nią stacza, zachodził z suką aż pod Marysin. Tam puszczał ją z uwięzi i po-
zwalał nacieszyć psią wolnością. Albo siadał z nią pod drzewem, czuł jej pysk na
kolanie, patrzył w brązowe, poważne oczy i zapominał o wszelkich zmartwieniach
i skrytych obawach, które znów zaczynały go prześladować.
Działo się to po zamknięciu getta. Żadni Polacy ani Niemcy nie przychodzili
już załatwiać interesów, kupować kontrabandy czy biżuterii. Pan Adam utracił
dotychczasowy niewielki zarobek. Od czasu do czasu pośredniczył jeszcze w inte-
resikach w obrębie samego getta, ale nie dawało się tego porównać. Codzienne
rewizje Kripo i policji getta w domach wyczyściły większość kontrabandy. Kto
zdołał cokolwiek uratować, ukrywał skarb na czarną godzinę. A jeśli już taka
nadeszła, biegł do punktu skupu pana Rumkowskiego, gdzie dostawał sumę
gettowych pieniędzy, pozwalającą na życie.
Kilka dni przed zamknięciem getta pan Adam w chwili paniki posłał Polaka,
aby przyniósł część skarbu, jaki ukrył w mieście. Po oddaniu posłańcowi obie-
canej części, pojął, że kapitał, nawet w warunkach getta, nie jest wcale mały.
A ponieważ przyzwyczaił się żyć z dnia na dzień, poczuł się nieco uspokojony.
Żyli z tych pieniędzy i przydziałów Mietka, a pan Adam starał się być oszczędny,
uważny i nie dostrzegać, że zawartość talerza z każdym dniem staje się rzadsza
i bardziej wodnista. Ale pod zewnętrznym spokojem czaił się strach.
W chwilach, gdy panika chwytała go w swój uścisk, pocieszał się szybkim,
niekontrolowanym słowotokiem skierowanym do kogokolwiek. Każdy mieszkaniec
domu mógł zostać odbiorcą i pomocnikiem w tej ucieczce przed strachem.
Jednak bardziej niż wszystkich Adam wypatrywał Samuela. Czekał na niego
w oknie, podsłuchiwał pod drzwiami, a gdy Samuel stawał w progu, wychodził
mu naprzeciw niby przypadkiem i z udawaną obojętnością pozdrawiał, pytał
w przelocie, dlaczego czasem nie wpadnie na pogawędkę ze starym druhem.
Zwykle potem miało miejsce długie wyczekiwanie, aż Samuel zje i się przebierze.
Dopiero wtedy Adam pukał do drzwi Cukermanów i, po dobroci lub nie, za zgodą
Samuela lub bez niej, zaciągał go do swojego pokoju.
Od dawna już nie żyli jak jedna wielka rodzina. Teraz byli raczej sąsiadami
znającymi się jeszcze sprzed wojny. Drzwi pokojów były zamknięte, a gdy któraś
z rodzin opuszczała dom, drzwi wejściowe zamykano za nią na klucz. Rano 217